Dzieci pielgrzymujące do groty Matki Bożej Nadziei niosą zapalone świece
Dzieci pielgrzymujące do groty Matki Bożej Nadziei niosą zapalone świece
Archiwum s. Eligii Opiłowskiej

Tam ciągle trwa Adwent

Brak komentarzy: 0

Marta Deka, Krystyna Piotrowska; GN 48/2012 Radom

publikacja 10.12.2012 07:00

S. Eligia Opiłowska zawsze chciała pracować na misjach. Spełniła swoje marzenie.

Siostra wraca wspomnieniami do czasu, gdy była odpowiedzialna za szkołę i internat. W każdą niedzielę we Mszy św. w kościele na terenie misji uczestniczyły jej uczennice i nauczyciele. Staraniem sióstr dodatkowo raz w tygodniu również była organizowana Msza św. Siostry przygotowywały też chętnych do chrztu, który najczęściej odbywał się w Wielką Sobotę, ale bywało, że i w okresie Bożego Narodzenia. Uczennice miały także okazję do głębszego przeżywania Adwentu poprzez rekolekcje. Nauki głosił do nich zazwyczaj ksiądz Afrykanin. Łatwiej było mu do nich trafić. Dla ochrzczonych dziewcząt organizowana była spowiedź. – Na miarę tamtejszych warunków myślę, że to było owocne przeżywanie przygotowania na przyjście Zbawiciela – dodaje.

Liście zamiast sianka

W buszu nie rosną choinki. Ale jeśli chce się mieć w Afryce zielone drzewko w kościele, to trzeba je sobie samemu zrobić. Siostry wypatrzyły drzewo, które troszkę przypominało nasze iglaste. Z jego gałązek uplotły „choinkę” i zawiesiły na niej kolorowe lampki. Ich blask wzbudzał nieskrywany zachwyt tubylców. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli. Żeby mogły zabłysnąć, specjalnie na tę okazję włączany był agregat prądotwórczy. Przygotowanie żłóbka, z Dzieciątkiem owiniętym palmowymi liśćmi, było o wiele łatwiejsze. Gdy zbliżała się pora Pasterki, kościół wypełniał się ludźmi. Wielu z nich miało za sobą kilkudniową drogę w piekącym słońcu i wszechobecnym w czasie pory suchej kurzu. Nikogo więc nie dziwiło, że tak zmęczeni zasypiali w czasie liturgii. A ta nie mogła trwać krócej niż trzy godziny. – To był taki standard. Nikomu się nie nudziło i nie dłużyło. Proszę sobie wyobrazić, przejść na przykład 30 km w tak trudnych warunkach i później w ciągu godziny załatwić wszystko z Panem Bogiem. To byłoby trochę za krótko – śmieje się michalitka. Czas świąt był wyzwaniem dla misjonarek. Na misji z tej okazji przygotowywano większą ilość jedzenia i pieczono ciasta, żeby dzielić się tym dobrodziejstwem. – Odwiedzałyśmy domki naszych sąsiadów i zostawiałaśmy im jakiś skromny podarunek, kawałek ciasta, trochę ryżu, kawałek mydła, aby na Boże Narodzenie otrzymali jakiś prezent. Oni bardzo sobie to cenili. Tam nie było zwyczaju bezinteresownego obdarowywania się – wspomina.

Na terenie misji Nguelemen Douka jest grota Matki Bożej. Początkowo znajdującą się w niej figurę nazywano Matką Bożą Ubogich, teraz ludzie wolą nazywać ją Matką Bożą Nadziei. Co roku tuż po Bożym Narodzeniu przybywa tu pielgrzymka dzieci. W zeszłym roku było ich około 2000. Przyszły z różnych wiosek i różnych parafii odległych nieraz o kilkadziesiąt kilometrów. Dzieci przychodzą ze świecami. Pozostają tu przez trzy dni. Mają czas na modlitwę, ale zapraszane są także do różnych gier i zabaw. Żeby każde z nich mogło z czymś wrócić do domu, organizowany jest dla nich kiermasz. Ta pielgrzymka to duże wyzwanie dla misji, bo małych przybyszów trzeba też nakarmić. – Nasz założyciel bł. ks. Bronisław Markiewicz mawiał, że chciałby zebrać miliony dzieci i za darmo je żywić na duszy i na ciele. Jego liturgiczne wspomnienie przypada 30 stycznia, a dzień wcześniej rocznica śmierci. Początkowo siostry organizowały tę pielgrzymkę właśnie pod koniec stycznia, ale ponieważ dzieci fascynuje bożonarodzeniowa dekoracja w kościele, a trudno ją tak długo utrzymać, siostry przesunęły jej termin.

Praca na zapleczu

Po leczeniu we Francji siostra wróciła do Polski. Skończyła teologię na ATK. Przez dziewięć lat pracowała w jednej z podparyskich parafii Joinville-le-Pont, głównie w duszpasterstwie chorych i w katechizacji. W Polsce nadal katechizowała, później została oddelegowana do pracy na zapleczu na rzecz misji. Jak mówi, daje jej to radość i satysfakcję. To jest działka, którą lubi i dobrze się z tym czuje. – Coraz wyraźniej widzę, choćby po mojej niedawnej wizycie w Kamerunie, jak ważna jest ta moja praca. Jak ma głęboki sens, bo bez zaplecza niewiele tam, na „froncie” można uczynić – wyjaśnia. Zajmuje się adopcją serca na odległość. Jest pomostem pomiędzy Kamerunem a rodzicami adopcyjnymi, którzy biorą pod opiekę konkretne dziecko uczęszczające do szkoły katolickiej. Dzięki takiemu wsparciu duchowemu i ofiarom materialnym szkoła może prosperować. A potrzeby są bardzo duże. W tej chwili szkoła obejmuje swoją opieką ok. 650 uczniów i przedszkolaków. Siostra prowadzi też animację misyjną. Jest zapraszana do szkół, parafii. Chętnie dzieli się swoim doświadczeniem misjonarskim i posiłkuje się świadectwami sióstr, które przyjeżdżają na urlopy do Polski. S. Eligię można spotkać w Katolickiej Świetlicy „Oratorium” prowadzonej przez Zgromadzenie Sióstr św. Michała Archanioła przy ul. Wernera w Radomiu.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..