Oskar, Zdziś, Jadzia i pani Róża

– To jest miejsce, gdzie dana jest nam szansa dotarcia z Bogiem do człowieka. Czasem jest to długa i trudna droga – mówi wolontariuszka gorzowskiego hospicjum.

Reklama

Okazało się, że wiele przeszedł w swoim życiu i doznał od ludzi wielu krzywd. Ja też opowiadałam mu o swoim życiu. I tak trwały nasza wędrówka i powolne wspólne poszukiwanie Pana Boga. Któregoś dnia pan Zdzisiu pozwolił, żebyśmy odmówili koronkę. I tak odchodził z tą modlitwą. Był spokojny, wyciszony i szczęśliwy.

Z rodziną trzeba umieć nawiązać kontakt. Nie zawsze to jest łatwe. – Kiedyś przyszła do mnie młoda dziewczyna i powiedziała, że nie życzy sobie, abym modliła się za jej ojca. Powiedziałam szczerze: „Kochanie, muszę cię rozczarować, twój ojciec poprosił mnie o modlitwę. Jeśli chcesz, to możesz się przyłączyć. Nie wiem, czy będziesz się komfortowo czuła, jak już odejdzie twój ojciec i przypomnisz sobie tę rozmowę”. Odpowiedziała: „No dobra”, a ja: „Wiedziałam, że się zgodzisz. Tylko tak mówiłam, bo chciałam, żebyś trochę pomyślała”. Ona: „Ale pani jest fajna”, a ja: „Ty też jesteś fajna”.

Jezu, ufam Tobie

Gorzowianka przychodzi do hospicjum codziennie. – Jestem nie więcej niż dwie godziny. Staram się wprowadzić atmosferę radości. To nie jest tak, że przybieram śmiertelną maskę. Wręcz odwrotnie. Próbuję dać chorym trochę humoru – wyjaśnia pani Halina. – Staram się dawać całą siebie i po dwóch godzinach jestem zmęczona – dodaje. A radości w pracy wolontariusza nie brakuje.

– Była pani Jadzia, która tylko leżała i z nikim nie rozmawiała. Przyszłam do niej i zaproponowałam, byśmy razem usiadły na łóżku. Mówiła, że nie da rady, bo jest taka chora – opowiada gorzowianka. – W końcu się zgodziła. Następnego dnia powiedziałam: „Pani Jadziu, a może dziś wstaniemy?”. Potem były jeden, dwa, trzy kroki, aż w końcu zaczęłyśmy chodzić po korytarzu. Z czasem sama zaczęła chodzić o lasce, aż pewnego dnia mogła o własnych siłach opuścić hospicjum. Niestety w domu rodzinnym już nie było dla niej miejsca, ale znalazła je w domu pomocy społecznej – dodaje.

Większość pacjentów hospicjum jednak umiera. – Jednego dnia rozmawiam z którąś z osób, a drugiego już jej może nie być. Nie jest łatwo sobie z tym radzić. Moment, kiedy widzę puste łóżko, jest dla mnie trudny, bo wiem, że można byłoby coś jeszcze zrobić. Gdy jestem przy umierającym i modlimy się koronką, to jestem spokojniejsza – mówi pani Halina. – Kiedy jestem przy śmierci chorego, modlę się z nim koronką. On po prostu zasypia. W tym momencie czuję ulgę, bo wiem, że to najlepsze, co mogło zdarzyć się dla tego człowieka. Cieszę się, że nie musi już cierpieć. Dla mnie najważniejsze jest to, że w tym ostatnim momencie chorzy wołają do Boga i mówią: „Jezu, ufam Tobie”. Reszta to już sprawa Pana Boga.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama