Piotrek chciał odpocząć od zabieganego życia, kontrolowanego terminami i spotkaniami. Kiedy okazało się, że może jeszcze przy tym komuś pomóc, nie wahał się ani chwili.
Pojechał do Afryki
Dzisiaj mówi, że dwumiesięczny wyjazd na misje był jak wielkie rekolekcje. Nad Afryką i jej problemami Piotr Barczak rozmyślał od dłuższego czasu. – Byłem asystentem w Wydziale Środowiska w Stałym Przedstawicielstwie Polski przy Unii Europejskiej. Działając przy programach środowiskowych, miałem często wrażenie, że czegoś w nich brakuje. Unia Europejska jest największym donatorem Afryki, a wiąż słyszymy o biedzie, śmiertelności, wojnach. Chciałem sprawdzić, dlaczego tak jest – opowiada pochodzący z Koszalina dwudziestosiedmiolatek.
Powierzyć Bogu marzenia
Okazja do zobaczenia na własne oczy problemów, z którymi borykają się mieszkańcy Czarnego Lądu, pojawiła się we właściwym momencie. W zlaicyzowanej Belgii odnalazł Wspólnotę Tiberiade. Spodobała mu się oparta na regule św. Franciszka duchowość braci tyberiadzkich, wyciszenie i praca. – Kiedy kończył mi się kontrakt, pomyślałem, że chcę odpocząć i poszukać równowagi. Miałem już trochę dość życia pod krawatem, na oficjalnych spotkaniach albo za biurkiem. Rozmawiałem o tym wszystkim z braćmi. A oni stwierdzili, że skoro lubię podróżować, to może pojechałbym na misje – wspomina Piotr. Po rozmowie z przeorem… poszedł kupić bilet. I rozpoczął przygotowania: szczepionki, dokumenty, wiza. – Nie byłem pewien, czy ją dostanę, bo w Kongo akurat był czas wyborów, dochodziło do zamieszek. Ale powierzyłem Panu Bogu marzenie, a On dopilnował, żeby się spełniło – śmieje się chłopak. – Rodzina się bała, znajomi stukali się w głowę, a ja byłem przekonany, że nic nie może mi się stać, bo Bóg mnie posłał.
Być dla drugiego
600-tysięczne Kikwit, do którego przyjechał Piotr, nie ma bieżącej wody ani prądu. Nie ma też dróg dojazdowych. Przez centrum miasta biegnie jedna jedyna droga asfaltowa, wokół której wyrasta kilka ceglanych budynków. Reszta zabudowy to domki z błota. Wojna domowa, która trwała w Demokratycznej Republice Kongo przez dziesięciolecia, i rządy Mobutu Sese Seko doszczętnie wyniszczyły pokolonialną infrastrukturę. – Cały ten region jest bardzo biedny, zupełnie pozbawiony przemysłu. Ludzie żyją z tego, co wyhodują w ogródku albo na małym poletku. Dostęp do edukacji czy opieki medycznej jest w zasadzie znikomy, bo nie ma nic darmowego, a oni nie mają pieniędzy. Jedna koza to już jest coś – relacjonuje chłopak. Ludzi, zwłaszcza tych najmłodszych, dziesiątkują AIDS, malaria, niedożywienie i tężec. Całkowicie opieki pozbawieni są niepełnosprawni. – Ci upośledzeni intelektualnie uważani są za opętanych, a więc należy ich unikać, a niepełnosprawni fizycznie stanowią balast dla społeczności, nie są do niczego przydatni, więc także ich spycha się na margines – mówi Piotr. To właśnie tymi najbardziej potrzebującymi opiekuje się czterech braci tyberiadzkich, którzy na obrzeżach Kikwit założyli misję katolicką. Tu wybudowali kaplicę i dom rekolekcyjny, zmodernizowali studnię, która teraz zaopatruje w wodę okolicznych mieszkańców. Bracia ewangelizują i prowadzą szkołę, ucząc czytania i pisania starsze dzieci, które zamiast do szkoły musiały chodzić do pracy. Dają też pracę na należących do misji polach.
Dla Piotra w dwumiesięcznym pobycie w misji najważniejsze było spotkanie z ludźmi. – Po godzinach ciężkiej wspólnej pracy w polu, mając poranione ręce przy kopaniu manioku czy sadzeniu ananasów, czułem ich szacunek, a oni mój. Potem przyszła przyjaźń, a jeszcze później miłość braterska. Oni nie potrzebują naszej litości, tylko bycia dla nich i z nimi: w pracy, na modlitwie – mówi Piotr bez patosu.
Pomaganie w genach
Otwarte na ludzką biedę oczy i ręce gotowe do pracy to dla Piotra niemal „dziedziczne obciążenie”. Jego tata, Konrad Barczak, od wielu lat jest aktywnym członkiem parafialnej Caritas działającej przy parafii Ducha Świętego w Koszalinie. – Ja i moje rodzeństwo musieliśmy dorosnąć do tego. Ojca często nie było w domu, bo tu Caritas, tu budowa czegoś, ktoś potrzebujący pomocy, więc my mieliśmy go mniej dla siebie. Ale oddawanie siebie drugiemu człowiekowi rozwija. Dzielenie się swoimi talentami procentuje – mówi z namysłem. Po powrocie z misji Piotr już wie, że będzie nadal pomagać Afryce. Choć teraz już z Europy, przygotowując unijne programy środowiskowe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.