O pracy z młodzieżą, przygotowywaniu spektaklów i planach na przyszłość z o. Bartoszem Madejskim, oblatem Maryi Niepokalanej, rozmawia Klaudia Cwołek.
Klaudia Cwołek: Kiedy Ojciec po raz pierwszy bezpośrednio zetknął się z teatrem?
O. Bartosz Madejski: – Piętnaście lat temu, na pierwszym roku seminarium. Jeden z naszych diakonów oblatów przygotowywał „Misterium Paschalne” – o męce Pana Jezusa zakończonej zmartwychwstaniem. To była wielka inicjatywa w wiosce, gdzie mamy seminarium, czyli w Obrze w Wielkopolsce. Widziałem, ile dobra z tego wynikało i ile osób się zaangażowało – dzieci, młodzieży i rodziców. Obra liczy ok. 3 tysięcy mieszkańców, a w tym przedsięwzięciu brało udział około 100 osób! W seminarium też graliśmy różne sztuki. Nie miałem specjalnego drygu do teatru i początkowo zajmowałem się jedynie światłami i muzyką gdzieś za kulisami, ewentualnie dano mi jakąś epizodyczną rolę. Wtedy przekonałem się do sensu przygotowywania przedstawień, głównie dlatego, że one angażują wiele osób i pozwalają im głęboko przeżyć przedstawiane treści. Po święceniach, gdy byłem na pierwszej placówce w Iławie na Mazurach, stawiałem kroki za moim poprzednikiem – ojcem Marianem Siokiem, który przygotował to „Misterium Paschalne” w Obrze. W Iławie była wtedy garstka młodzieży, która bardzo chciała robić przedstawienia i mnie do tego popchnęła. Trochę się bałem, nie czułem się gotowy do prowadzenia tego typu zajęć, ale nie chciałem ich też hamować i im towarzyszyłem. To oni mi mówili, że damy radę. Później co roku przygotowywaliśmy nie tyle sztuki teatralne, ile raczej łatwiejsze spektakle, ale też bardzo przemawiające.
Muzyka, światło, dźwięk, gesty, taka trochę rozbudowana pantomima – ten prosty przekaz robił swoje. Widziałem, jak młodzież się angażuje i przeżywa przedstawiane treści, a jednocześnie w ten sposób przyciąga innych. Zauważyłem taką prawidłowość, że jak była grupa 10-osobowa, to spektakl przygotowywaliśmy od razu na 20 osób, bo wiadomo było, że tę drugą połowę oni znajdą. Przyznam, że do tego potrzebna jest odwaga, bo zawsze działamy trochę ponad nasze możliwości. Ale Pan Bóg to błogosławi, ludzie się znajdują, a dla tych, którzy włączają się z zewnątrz, jest to okazja do zobaczenia Kościoła i wiary trochę inaczej, od środka. To bywa dla nich nieraz moment przełomowy. Później każdego roku przygotowywaliśmy jakiś spektakl, czy jak byłem w Katowicach z o. Tomkiem Maniurą, czy już tu w Kokotku, gdzie zaczęliśmy od małych scenek pasyjnych w ramach Drogi Krzyżowej.
Wasza ostatnia „Pasja”, kilkakrotnie wystawiana w okresie Wielkiego Postu, zrobiła furorę.
– To był pierwszy tak duży spektakl. Myśmy do niego dojrzewali przez poprzednie lata. W zeszłym roku wystawiliśmy scenki pasyjne na Gorzkich Żalach, a z młodzieżą z Liceum im. Adama Mickiewicza w Lublińcu – powieść „Mój Chrystus połamany”. W tym roku razem z uczniami z Lublińca i Kokotka przygotowaliśmy wspólnie „Pasję”. 25 osób było zaangażowanych do odegrania jakiejś roli, ale było też dużo osób towarzyszących – kilkoro dzieci, które stały z pochodniami, rodzice ze światłami samochodowymi, krawcowe... To jest fajna sprawa, bo wokół spektaklu robi się dużo zamieszania i wiele osób się włącza, by w jakiś sposób pomóc. Bardzo im za to dziękuję. To jest bardzo ożywiające.
Kto stworzył scenariusz do przedstawienia?
– Wzięliśmy go z Ewangelii. Nad tekstem siedzieliśmy głównie z młodzieżą ze szkoły i po kolei rozpisywaliśmy role. Scenariusz powstał pod moim kierownictwem, ale to efekt burzy mózgów. Jak to w praktyce wyglądało? – Od lat robimy to tak samo. Na początek modlimy się do Ducha Świętego, siadamy z herbatą, bierzemy Ewangelię i potrzebne pomoce. Mieliśmy teksty „Misterium Paschalnego”, tego, które widziałem 15 lat temu, i film z tamtego przedstawienia. Jedna osoba pisze, reszta rzuca pomysły. To wychodzi kapitalnie! Później nieraz w trakcie prób padają jakieś nowe propozycje i podpowiedzi. Wtedy pewne rzeczy zmieniamy. Burza mózgów i modlitwa – to jest rewelacja, najlepszy sposób przygotowania. Próby mają otwarty charakter. Ja mam uwagi, ale inni też mogą je zgłaszać. To jest nasza wspólna praca, bo ani nie mam takiego talentu, ani nie chcę wszystkiego przytłoczyć swoją osobą. A pomysły są nieraz genialne. Bardzo lubię tę współpracę. Największym dla mnie zadaniem i obciążeniem jest popychanie wszystkiego do przodu w momentach, gdy młodzież przestaje wierzyć w swoje możliwości i myśli, że nic z tego nie będzie. Wtedy potrzebują wsparcia, kogoś, kto powie: będzie dobrze!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).