Pigmenty, pędzle i deska to za mało, żeby stworzyć ikonę. Zwłaszcza gdy próbuje się zapisać największe wydarzenie w historii świata – odkupienie człowieka.
To nie to samo, co genealogiczne drzewo. To żywa pamięć i związek z tymi, którzy ciągle są, żyją, niedostępni – a przecież bliscy.
Pisanie ikon jest sztuką i niełatwą pracą duchową. Podobnie jak budowanie nowej parafii.
„Cóż to jest prawda”? Chodzi o to, by w medialnych przekazach świadkowie mogli rozpoznać wydarzenie, w którym uczestniczyli.
Zdarzało się usłyszeć od ojca czy matki w odpowiedzi na drażliwe pytania: mniej wiesz, dłużej żyjesz.
Z włoskiej i w ogóle zachodniej perspektywy 25 milionów stojących w kolejce do konfesjonałów może wprawiać w zachwyt. Ale...
Ta podróż rozpoczęła się od św. Teresy z Ávila, a zakończyła na „Filokalii”.
Dzięki listom św. Teresy z Ávili łatwiej zrozumieć, że świętość nie jest czymś oderwanym od życia, ale rodzi się właśnie w codzienności – przeżywanej w łączności z Panem.
Piszą ikony. Zamiast chwytać w dłoń pilota, biorą pędzel. Chcą opowiedzieć o cudach, jakich doświadczyli, delikatnie nakładając złoto na aureolę. Tak się modlą.
Grupa osadzonych z Aresztu Śledczego w Białymstoku przez dwa miesiące uczestniczyła w warsztatach pisania ikon. Zajęcia miały pomóc w ich resocjalizacji. W środę prace poświęcił ordynariusz prawosławnej diecezji białostocko-gdańskiej abp Jakub.
Można powiedzieć, że nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa.