Codzienność coraz bardziej przypomina mi fizykę kwantową. Hm? „Kwańtową” może?
Ten, kto w Kościele jest – tę tezę-hipotezę próbuję sformułować bardzo ostrożnie – w pewnym momencie zdaje się odbijać od ściany.
Czyli dowcip za stówkę. Był kiedyś taki czeski, telewizyjny show.
„Gdzie jesteś, źródło?” – pytał Jan Paweł II w poemacie Tryptyk rzymski.
Nas wasza apokalipsa nie przeraża. Chrześcijanie zawsze mają nadzieję, naprawdę.
Cmentarzysko jakim stało się Morze Śródziemne dowodzi, że stajemy się coraz bardziej nieczuli na los naszego brata.
Myślenie, postrzeganie świata, ocena zdarzeń, determinowane są przez okoliczności bycia w tym, a nie innym miejscu.
Wielkie problemy czy małe? To nieistotne. Ważne czym w kogo można uderzyć.
Niezbyt dobrze się z tym czujemy: odsłonięci, niegotowi, pod presją. Z niejasnym poczuciem, że być może jakiś błąd (błędy?) popełniliśmy już dawno temu i teraz tylko przychodzi za to zapłacić. Jak w męczącym śnie, kiedy wyciągają się po nas niezliczone ręce i przeczuwamy, że nie ma ucieczki…
Ledwie człowiek napisał coś o malarstwie, malowaniu, własnym „ociepkowym” i aprofesjonalnym maźganiu – od razu listonosze i paczkonosze zaczynają znosić do domu przesyłki z folderami, reprodukcjami i katalogami z wystaw.