Niezbyt dobrze się z tym czujemy: odsłonięci, niegotowi, pod presją. Z niejasnym poczuciem, że być może jakiś błąd (błędy?) popełniliśmy już dawno temu i teraz tylko przychodzi za to zapłacić. Jak w męczącym śnie, kiedy wyciągają się po nas niezliczone ręce i przeczuwamy, że nie ma ucieczki…
Oto opis stanu ducha gdzieś w środę wieczorem, kiedy kładziemy się zbyt późno albo przestawiamy budzik na wcześniejszą godzinę (albo i to, i to), bo dni okazały się zbyt krótkie, a obowiązków zbyt wiele. Wtedy, kiedy przy kasie znów słyszymy kwotę zbyt dużą, a przecież żeśmy obracali każdy zakup w ręce, kilkakrotnie z czegoś rezygnując. Wtedy, gdy dziecko,stając w drzwiach ubrane do wyjścia, patrzy na nas z przerażeniemi fascynacją: „Zapomniałaś!”. We wszystkich innych codziennych sytuacjach, w których rozwiewa się mit o naszej własnej zaradności, gotowości, staranności, życiu w pokoju ducha…
Nie wiem, czy wyolbrzymiam, jednak czy nie towarzyszy nam przekonanie, że kto jak kto, ale chrześcijanie powinni sobie poradzić? I to ze wszystkim: modlitwą, życiem wśród ludzi, pracą, godzeniem tego z tym, tamtego z owamtym. Czy to dążenie do doskonałości? Tęsknota za czymś wielkim? Zwykła pycha? Prawdopodobnie wszystko po trochu.
Oczywiście, można wzruszyć ramionami. Znów nie umiem skupić się na mszy? Zostawiam to Panu Bogu, dam radę. Czy jednak to przestaje boleć? Albo jakaś duża domowa awaria: grunt, że nikomu nic się nie stało, pieniądze nie są najważniejsze. Ale co z niepokojem? Z tym, że rozpłynęły się oszczędności?… Co wtedy, gdy życie uwiera? Gdy nie wystarczamy, jakkolwiek byśmy się starali? Każdy wszak ma listę swoich małych klęsk, niespektakularnych może, ale dotkliwych, takich czy innych. I nie przekonuje mnie teza, że powierzanie się opatrzności załatwia sprawę: to nie znieczula nas, nie odizolowuje od zła, nie zwalnia od odpowiedzialności. Powierzanie się opatrzności to coś jakby punkt wyjścia albo cel dążeń – czy nie jest tak? Ono nas nie wyręcza, a wprzęga w służbę. Pewien rodzaj bezczynności, zostawiania czegoś Bogu nie jest zresztą prostszy niż działanie, rozliczne zabiegi wokół siebie i własnych spraw.
Zwolnić czy wziąć się do pracy? Zrezygnować z czegoś czy przeciwnie, podjąć sprawy długo odkładane? Decyduj, człowieku. Bo trzeba nauczyć się w końcu mówić, na jednym oddechu, z całym przekonaniem: „słudzy nieużyteczni jesteśmy”, ale i „wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać”.
Nasze własne życie, to, którym zostaliśmy obdarowani, niezbyt dobrze nam wychodzi. Czasem. Bo być może sami jesteśmy swoimi najsurowszymi sędziami. Jak to było? „Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.