Przepis na wspólnotę? Zanim się zaprzyjaźniliśmy, długo razem milczeliśmy – mówią. Przyprowadziło ich do Małuszyna pragnienie spotkania – z sobą, z Bogiem, z ludźmi. I wielki głód ciszy.
W niedużej miejscowości w pobliżu Trzebnicy siostry boromeuszki mają swój dom od niemal stu lat. Kiedyś prowadziły tu gospodarstwo; dziś, dokładnie od 2013 r., otwierają drzwi ludziom szukającym miejsca na modlitwę. – Rekolekcje w Małuszynie wyrosły z innych, powołaniowych, które wcześniej odbywały się w Trzebnicy – wspomina s. Jana Gabriel, przełożona małuszyńskiego domu, organizatorka rekolekcji. – Moja przyjaciółka stwierdziła kiedyś: „Jana, zajmij się też nami, którzy już nie rozeznajemy swojego powołania, ale chcemy dalej poszukiwać Boga, być z Nim”. Zgodziłam się. Wiedziałam też, że jeśli mamy dać Panu Bogu szansę, by przemówił do nas w ciągu kilkudziesięciu godzin wyrwanych z naszego zabieganego życia, trzeba stworzyć warunki zewnętrzne. Stąd akcent na ciszę.
Wokół studni
Hanka Kołodziej do Małuszyna trafiła z koleżanką. – Myślałyśmy od pewnego czasu o jakichś rekolekcjach. „Fajnie by było, gdyby się na nich nie gadało” – stwierdziłyśmy. Znalazłam informację o spotkaniach w Małuszynie. Zadzwoniłyśmy, przyjechałyśmy. Zaczęło się… burzliwie – dodaje z uśmiechem, wspominając pertraktacje dotyczące wyboru pokoju. Wkrótce przestało to mieć znaczenie. – Uczestniczyłam przedtem w rekolekcjach oazowych, studiowałam teologię. Ale tu przeżyłam coś, czego nie doświadczyłam nigdzie indziej – mówi. – Zostałam zaskoczona tym, jak można rozmawiać z Bogiem. To dopiero jest rozmowa! Uczę się jej wciąż, zwłaszcza poprzez proponowane tu medytacje. A cisza to ułatwia. Gdy rozmawiam z człowiekiem, patrzę mu w oczy, widzę jego reakcje. Z Bogiem rozmawia się inaczej. Trzeba wysiłku, by wejść w dialog, by nastawić swoje wnętrze na kontakt z Nim.
Hanka, jako matematyczka, mówi, że doświadczyła, jak dwa „rozdzielne zbiory”, Bóg i nasze życie, zaczynają się spotykać. – W Małuszynie chyba po raz pierwszy w życiu adorowałam Najświętszy Sakrament przez dwie godziny. Czas jakby przestał istnieć. W domu, nawet gdy się pójdzie do kościoła na adorację, zaraz przychodzi człowiekowi do głowy, że ziemniaki trzeba kupić, psa wyprowadzić. W Małuszynie jest inaczej. Telefon wyłączony, dom daleko. Jest się dla Boga, a w Nim dla ludzi.
„Pustynię upiększa to, że gdzieś w sobie kryje studnię” – słowa Małego Księcia znalazła kiedyś siostra Jana wplecione w urodzinową dekorację, jaką przygotowali jej rekolektanci. Wiedzą, że małuszyńska „pustynia” nie jest celem samym w sobie.
– Przez ciszę docieramy jakby do ukrytego źródła. Ona stwarza sprzyjające środowisko, ale dla mnie ważniejsze od niej jest milczenie – to, co zależy od człowieka, od naszej woli. Ono prowadzi do spotkania – z sobą, z Bogiem, ale też z drugim człowiekiem. W pewnej chwili już się tej ciszy nie czuje – mówi Ela Jurkiewicz. Wcześniej przeżywała rekolekcje w milczeniu, ale wiązało się to z długimi wyprawami. Podobne doświadczenie miała Anna Zielińska, która najpierw znalazła swoją „pustelnię” dość daleko od domu. W 2011 r. obie trafiły do Trzebnicy, potem do Małuszyna. – Okazało się, że cisza jest tak blisko – mówią.
Najpierw się wyśpij
Tak, ten wymiar rekolekcji też jest bardzo ważny – powtarzają dziewczyny. – Człowiek czuje, jak bardzo jest zmęczony, dopiero gdy zaczyna odpoczywać – zauważa s. Jana. – Bywają osoby, które wchodzą w ciszę z tęsknotą, miłością, niemal otulając się nią jak ciepłym kocem w zimowy dzień. A są i takie, którym trudno wejść w milczenie. Nawet jeśli coś człowiekiem miota w środku i jest on w stanie zakosztować jedynie skrawka ciszy, to i ta drobina bywa bezcenna. Pozwala usłyszeć samego siebie, spróbować wypowiedzieć się – bo istnieje możliwość rozmowy indywidualnej.
Do Małuszyna przyjeżdża się zwykle w piątek po południu. – Około 17.00 jest wstępne spotkanie – przedstawiamy się, każdy mówi o sobie tyle, ile chce – wyjaśnia Ania. – Potem są kolacja i Msza św., po której zaczyna się milczenie. Wieczorem odbywa się wprowadzenie do pierwszej medytacji, na podstawie podanego fragmentu słowa Bożego. Każdy odprawia ją sam następnego dnia. – Często długo po przyjeździe kołaczą się nam w głowie różne sprawy, problemy z pracy. Mija trochę czasu, zanim zatrzyma się w nas jakiś wewnętrzny pociąg. Bywa, że „wyhamuje” dopiero w sobotę wieczorem – mówi Ela. – Ale nawet jeśli większość rekolekcyjnych dni wypełnia takie wyhamowywanie, to i tak warto. W sobotnim programie są Msza św. i adoracja, okazja do spowiedzi, dwie konferencje – głoszone przez zaproszonego kapłana, wprowadzenie do kolejnej medytacji, dużo czasu na indywidualną modlitwę. – W niedzielę plan rekolekcyjny trwa do obiadu. Już przed nim kończy się milczenie – jest czas dzielenia się. Po posiłku można jeszcze zostać, porozmawiać. Warto do końca trwać przed Bogiem. Nieraz się przekonałam, że na sam koniec czasem On coś dla człowieka chowa – dodaje Ania.
Grupa uczestników rekolekcji liczy kilkanaście, najwyżej nieco ponad 20 osób, różnej płci, w różnym wieku. Bywają ludzie z Warszawy, Gliwic, a nawet znad morza. Program jest „luźny” – by była przestrzeń dla osobistego bycia z Bogiem, dla odpoczynku. Hanka podkreśla, że spotkanie z Nim odbywa się też poprzez kontakt z przyrodą. Gdy człowiek milczy, ona… gdacze, miauczy (są tu koty i kury), śpiewa po swojemu. Można wyjść w pole, a nocą oglądać gwiazdy na niebie wolnym od miejskich świateł. W niedzielę wyjeżdża się do domu, będąc wyciszonym i poukładanym albo… wręcz przeciwnie. – Czasem przychodzi uczucie „rozwalenia” – dodaje s. Jana – gdy pęka w człowieku coś, co okazało się iluzją, fałszem, czego nastawiało się na piasku. I trzeba podjąć trud spotkania z tymi ruinami.
Razem lepiej się milczy
– Zanim się zaprzyjaźniliśmy, długo razem milczeliśmy. Spotykaliśmy się kilka razy w roku, więcej milcząc niż rozmawiając. I tak zrodziła się głębia prawdziwych więzi. Tworzyły się w ciszy, w geście, w modlitwie za siebie nawzajem – wspomina Ela. – O wiele łatwiej milczy się we wspólnocie – mówią niemal chórem. Ona nadaje pewien rytm, podtrzymuje w razie kryzysu. – Kiedy przejmowałam przełożeństwo, ważne było dla mnie, by to był dom – dla sióstr i dla tych, którzy będą się tu pojawiać – podkreśla s. Jana. – I on naprawdę powstał. Co więcej, jako owoc rekolekcji w ciszy narodziła się wspólnota osób, które dalej chcą się formować, wspólnota DOM-u. – W jej ramach spotykamy się raz w miesiącu, w sobotę. Zaczynamy Mszą św., adoracją lub filmem. Słuchamy konferencji (obecnie rozważamy kolejne sakramenty), jest czas dzielenia się w grupach. Odkryliśmy, że razem ciekawiej jest iść do Boga – twierdzi Ela.
– Do wspólnoty DOM-u należy około 20 osób, w wieku od 2 do 88 lat – mówi s. Jana. – Zawiązała się w sierpniu br. Jest otwarta dla każdego – należą do niej także osoby ze związków niesakramentalnych. Chcemy szukać Boga tam, gdzie aktualnie jesteśmy, razem Go słuchać i iść dalej. Nie wchodzimy na poziom „górnego C”. Ważne, by uznać: Taki/taka teraz jestem, taki/taka przed Tobą, Boże, stoję. Zaczynam od tego poziomu, na którym się znajduję, a nie na którym chciałabym być…
Siostra wyjaśnia, że do Małuszyna przyjeżdżają zarówno osoby świeckie, jak i konsekrowane – także na rekolekcje indywidualne, bez grupy. Istnieje możliwość rozmowy, towarzyszenia. Tematy spotkań grupowych wynikają z potrzeb uczestników.
– Na początku grudnia będziemy przeżywać dni z Matką Bożą pod hasłem „Na koniec moje Niepokalane Serce zwycięży”, 2–4 lutego – rekolekcje dla „poranionych i pogubionych”. W planach jest spotkanie dłuższe, 5-dniowe rekolekcje w dynamice lectio divina. Wspólnie chcemy przeżyć też noc sylwestrową – z zabawą, godzinną adoracją w ciszy i Mszą św. o północy. Można by wiele opowiadać – o klimatycznej małuszyńskiej stodole, oryginalnym dzwonie czy pięknej ikonie św. Jadwigi autorstwa Ewy Jackiewicz. Hanka, gdy pozostała z siostrami na Wielkanoc, usłyszała: „Jesteś nasza”. Małuszyn wciąga – w ciszę i wspólnotę.
Wszelkie informacje – o rekolekcjach i nie tylko – znaleźć można na blogu: http://domwmaluszynie.blogspot.com; Kontakt: klasztormaluszyn@gmail.com, 695912532.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.