publikacja 11.12.2025 03:15
Ingres do katedry na Wawelu 20 grudnia.
KAI: Papież Franciszek przestrzegał przed pokusą mentalności, „że zawsze się tak robiło”. Czy jest jakaś szansa, żeby połączyć tradycję z otwartością na wyzwania dnia dzisiejszego?
- Tradycja jest zawsze ważna z racji na przyszłość, nie na przeszłość. Skoro ojciec przywołał papieża Franciszka, to on mówił, że tradycja jest albo kotwicą, albo korzeniami. Jak jest kotwicą, to właśnie najchętniej się wypowiada tym sloganem: „Nigdy tak nie było, albo zawsze tak było”. No i co z tego? Ma być korzeniami, to znaczy, że ma dawać życie, bo korzenie mają sens, jak długo przepływają przez nie soki. I ja głęboko wierzę, że tak, że o to chodzi w tradycji. I to jest tradycja w wymiarze całego Kościoła powszechnego, jak i tradycja w wymiarze Kościoła polskiego czy krakowskiego.
Pamiętam, kiedy w Krakowie, będąc dyrektorem archiwum na Wawelu, niekiedy robiłem pokazy naszych najstarszych artefaktów studentom, którzy przychodzili ze wszystkich możliwych krakowskich uczelni. Nie tylko z Uniwersytetu i z Wydziału Historii, ale też informatyki, matematyki, chemii. Widziałem, co się z nimi dzieje, kiedy nie raz mieli styczność na przykład z aktem Unii w Krewie i patrzyli na ten mizerny skrawek pergaminu, bo to w ogóle bardzo mizernie wyglądający dokument, który wyznaczył historię Europy, całej Europy, a na pewno środkowej i wschodniej na kilkaset lat. Chodzi właśnie o to, czy my oglądamy pomnik, czy mamy poczucie wyrastania z korzeni. Jestem absolutnie przekonany, że życia nie da się zaczynać od zera. Jak wspomniałem, mam na szyi pektorał kardynała Franciszka. Chociaż na co dzień używam pierścienia kardynalskiego, bo uważam, że to jest zobowiązanie, to na ingres chyba włożę taki pierścień, który niegdyś dostałem. Pierścień, który Jan Paweł II podarował kardynałowi Macharskiemu w dniu jego sakry biskupiej. Nigdy nie miałem intencji zaczynania czegokolwiek od siebie. To jedno, a drugie, nigdy nie miałem intencji robienia czegokolwiek od siebie. Żyjemy w Kościele. W Kościele jest Piotr, który prowadzi, a my idziemy za nim. Nie ma czegoś takiego, co do samej treści, jak Kościół łódzki czy Kościół krakowski. Jest Kościół powszechny, któremu przewodzi Piotr i trzeba trwać z nim w jedności. Nie ma co tworzyć jakiegoś Kościoła paralelnego w imię takiej czy innej wtedy głupio rozumianej tradycji. Trzeba być w jednym Kościele, w jednym świętym, powszechnym apostolskim Kościele. W każdym miejscu próbuje realizować się odmiennie. Za każdym razem jest to pewna próba. Nikt nie mówi, że jest ona najlepsza. Dlatego Kościoły mogą się od siebie wzajemnie uczyć. Myślę, że Łódź może się uczyć od Krakowa, ale i Kraków może się uczyć od Łodzi. Tak, bo te Kościoły są trochę inne i szukają innych środków wyrażania swojej wiary. Chwała Bogu, że nie są sklonowane. A jest takich prób w Polsce ponad 40, i jakże wiele w całym Kościele powszechnym. To bardzo ważne, żebyśmy właśnie odnajdywali to, co jest wspólne, idąc przede wszystkim za Piotrem, gromadząc się wokół niego, a ponadto ciesząc się tą swoją pewną odrębnością, która właśnie wyrasta z tradycji. Kościół, który ma tysiąc lat, czytał tę Ewangelię przez tysiąc lat, próbował nią żyć we właściwy sobie sposób. I to się wszystko działo w Duchu Świętym, który czasem się radował, a czasem pewnie się smucił, ale gdzieś tam potem wyprowadzał, nawracał. To niesłychane doświadczenie wiary. Biada komuś, kto na to będzie głuchy i ślepy!
KAI: Ksiądz Kardynał uczestniczył z nominacji papieskiej w obydwu sesjach Synodu o synodalności. Co ta synodalność oznacza? Jak Ksiądz Kardynał pragnie w archidiecezji krakowskiej ją realizować?
- To jest właśnie coś, o czym na razie nie powiem, bo nie chcę, żeby się ludzie dowiadywali o tym nawet z KAI. Na pewno potrzebuję to omówić i z biskupami pomocniczymi, i z księżmi, i pewnie z Radą Duszpasterską czy Radą Kapłańską. Na pewno będę to robił dość szybko, dość zgrabnie. To nie są rzeczy, które pozwalają na jakieś odłożenie na nieokreśloną przyszłość. Tym bardziej, że skoro 6 stycznia zakończy się Rok Jubileuszowy, to tak naprawdę w Kościele większość sił jest skierowanych na proces implementacji właśnie tego Synodu o synodalności. Na to jest przeznaczony cały rok 2026 w poszczególnych diecezjach. Potem jest czas na refleksję w 2027 roku w wymiarze krajowym, na poziomie konferencji kontynentalnych episkopatów, a jesienią 2028 roku ma mieć miejsce Zgromadzenie kościelne, które podejmie refleksję nad tym, co się tak naprawdę stało w wyniku tego Synodu, który przecież nie trwał jedynie przez dwie sesje, lecz cztery lata i obecnie trwa dalej w formie pytań o to, jak go realizować. Nie będzie do roku 2028 innego Synodu Biskupów, nikt nie będzie się pytał o następne tematy w Kościele, tylko to jest właśnie temat, którym Kościół żyje.
Naprawdę trudno stanąć obok tego procesu, który angażuje cały Kościół powszechny i tworzyć sobie własne programy dotyczące na przykład bierzmowania. Żyjemy w Kościele, więc musimy się na pewno w tym procesie odnaleźć jako Kościół krakowski. Mam głębokie przekonanie, że się odnajdziemy. Proszę pamiętać, że Kraków ma przepiękne tradycje synodalności. Najbliższe to oczywiście okres kard. Karola Wojtyły i siedmioletni synod krakowski od roku 1972 do 1979. Wielki synod, który Kościołowi krakowskiemu przybliżał Sobór, tłumaczył dokumenty soborowe na lokalne konteksty krakowskie. Synod, na którym prawo głosu i w głosowaniach mieli ludzie świeccy, bo o to się kard. Wojtyła postarał u papieża Pawła VI, zaowocował setkami grup synodalnych po parafiach. Pamiętam, że jako krakowski biskup pomocniczy, przeprowadzając wizytacje, jeszcze ciągle spotykałem w parafiach grupy synodalne, które powstały wtedy, w latach 70. To jest bardzo mocna tradycja. Jest się do czego odwołać.
Kiedy przeprowadzaliśmy synod diecezjalny w Łodzi, wzorowałem się na tym synodzie krakowskim – jak ten synod ma pracować, jak przebiegać, według jakich reguł. Myślę, że to jest jedno z cenniejszych doświadczeń polskiego Kościoła. Ale tradycje w Krakowie są długowiekowe. Jak czytamy statuty synodalne takich biskupów jak Nanker czy potem Oleśnicki, to oni mieli zasadę, że synod diecezji powinien się odbyć dwa razy w ciągu roku. Dwa razy w ciągu roku! To gdzie my jesteśmy jako Kościół po 500 czy po 700 latach od tamtych czasów?
KAI: Ksiądz Kardynał jako historyk badał także dokumentację i uczestniczył w procesie beatyfikacyjnym Karola Wojtyły – świętego Jana Pawła II. Stale pojawiają się różne zarzuty pod jego adresem. Jak Ksiądz Kardynał na te zarzuty odpowie?
- Ja już trochę na nie odpowiadałem, kiedy się pojawiły po raz pierwszy. Podkreślałem, że badania ówczesnych źródeł nie jest łatwym procesem. Pamiętajmy, że w czasach tak zwanego PRL nie tylko walczono z Kościołem, ale także walczono o to, jaka będzie o Kościele pamięć. Zatem to, co jest w źródłach, musi być badane naprawdę bardzo krytycznie. Nigdy nie miałem nic przeciwko badaniom historycznym. Niektórzy wiedzą, że ja wyszedłem ze szkoły ks. prof. Jana Kracika. On nas zawsze uczył, że prawda sama się obroni. Nie potrzeba z prawdy czynić jakiejś mitologii złotej czy czarnej. Prawda zawsze sama się obroni. Kiedy ostatnio pojawiły się te zarzuty, jakby w formie refrenu, który powraca, to jedną z odpowiedzi była decyzja Konferencji Episkopatu Polski, żeby utworzyć komisję historyczną, która jeszcze raz przyjrzy się źródłom, przebada je. Jak się zdaje, nie ma innej możliwości. Badania nad tym czasem kard. Wojtyły w diecezji, ale też w całej powojennej historii diecezji, to nie będą nowe badania. W Krakowie zrobiono dość dużo. Są historycy, którzy się osobą Ojca Świętego także w tych kontekstach PRL-owskich bardzo kompetentnie zajmowali, korzystając z rozmaitych archiwów, wówczas jeszcze nawet nieuporządkowanych. Dzisiaj są już one łatwiejsze do eksploracji. Ja nie mam nic przeciwko badaniom historycznym. Jestem dość spokojny, byle były prowadzone rzetelnie, kompetentnie, z wykorzystaniem wszystkich źródeł, z wewnętrzną krytyką tych źródeł. Taka była decyzja Episkopatu i myślę, że trzeba ją zrealizować.