- Początek parafii pamiętam bardzo dobrze. Miałam już wtedy 8 lat, na Msze św. niedzielne jeździliśmy do Pucka syrenką, ale częściej pociągiem - opowiada s. Mateusza, zmartwychwstanka.
Pierwsza Pasterka
W Kanadzie proboszcz był dwa razy. – Na kościół oddałem wszystko, co do centa. Za te pieniądze to ja sobie nawet skarpetek nie kupiłem – podkreśla. Dzisiaj wspomina, że poprosił wówczas bp. Mariana Przykuckiego o glejt, po polsku i po angielsku. Pojechał na kanadyjskie Kaszuby w Ontario, ale także do Toronto. – No i dobrze, że te pisma miałem! Tamtejsi księża byli, i pewnie są, nieprzychylnie ustosunkowani do... Zresztą powiedzieli mi: „Wy to tylko nieustannie żebrzecie, a myślicie, że my na dolarach leżymy” – wspomina nieco smutnym głosem. Po parafiach zbierać mu nie pozwolono, bo to była „prywatna sprawa”. – Przychodzili ludzie i dawali indywidualnie. Zwykle zamawiali intencje... po dwa, trzy dolary. Tam mieli wtedy już ksero, więc pismo od biskupa powieliłem i za każdym razem
W Kanadzie także, przy okazji, ks. Kulikowski prowadził obóz harcerski. – O, to było coś! Odprawiałem Mszę św. z kaszubską liturgią słowa, uczyłem też dzieci pieśni kaszubskich. To coś niesamowitego usłyszeć kaszubski śpiew dzieci, które od pięciu, sześciu pokoleń mieszkają w Kanadzie – ożywia się. Tamten obóz nosił imię ks. Bernarda Sychty. Tego od kaszubskich słowników. Ksiądz Zbigniew, porównując tamtejsze lata do dzisiejszych, cieszy się z faktu, że skończył się czas „przewodniej siły narodu”. – Wtedy nie było żadnych materiałów. To było wydzieranie na granicy prawa – wspomina. Ustrzegł się też prowokacji. Pewnie dzięki zasadom wyniesionym z domu, a także i swojej kaszubskiej zaradności. Pewnego razu na plac budowy przyjechał mężczyzna z „propozycją nie do odrzucenia”.
– Tak mi wyglądał na cwaniaka, kto wie, czy nie z SB. Miał stal karbowaną: dwunastkę, czternastkę i szesnastkę. Wówczas to było na wagę złota – wspomina. Nie udało mu się jednak sprzedać proboszczowi „na lewo” stali, bo nie miał faktur, a dowodu osobistego też nie chciał pokazać. – A jeszcze pytał, czy to ja jestem proboszczem, bo na budowie pracowałem fizycznie. W jakichś klumpach byłem i w betonie cały. Ja nigdy nie byłem takim „paniczykiem” do wyższych rzeczy... – dodaje.
Podobne cuda były z cementem czy drewnem. – Pieniędzy miałem dość. Bo tu z Żelistrzewa niektórzy wyjeżdżali za granicę i regularnie przysyłali pieniądze na budowę. Ale wtedy nic nie można było kupić! Dzisiaj odwrotnie. I ludzie biednieją – mówi. Wtedy, nawet jeśli ktoś nie miał pieniędzy, przychodził pracować społecznie. Tak powstały tysiące pustaków. Gdy zalewano
ławę fundamentową, przyszło więcej chętnych do pomocy niż było narzędzi. – Musieliśmy ją całą wylać w jedną noc, bo inaczej fundament by potrzaskał – tłumaczy ks. Zbigniew. A jeśli ktoś miał pracę i nie mógł pomagać, wówczas stawał się fundatorem. Tak jest w Żelistrzewie np. z witrażami i dzwonami.
– Ale co tam o kłopotach. Nigdy nie zapomnę pierwszej Pasterki w 1985 r. Noc rozgwieżdżona i Msza św. pod gołym niebem – wspomina z rozrzewnieniem. Eucharystia skończyła się o wpół do drugiej, a odtwarzane z magnetofonu kolędy w wykonaniu „Mazowsza” niosło po całej wiosce. Tego dnia nie spadł ani jeden płatek śniegu. Ludzie długo stali jeszcze na gankach domów i nie wchodzili do środka. Słuchali.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Watykan uznał cud potrzebny do kanonizacji Pier Giorgio Frassatiego.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).
To nie wojna. T korzystanie z praw zagwarantowanych w konstytucji.