Serce zapłać!

Ks. Sławomir Czalej; GN 36/2011 Gdańsk

publikacja 18.09.2011 06:30

- Początek parafii pamiętam bardzo dobrze. Miałam już wtedy 8 lat, na Msze św. niedzielne jeździliśmy do Pucka syrenką, ale częściej pociągiem - opowiada s. Mateusza, zmartwychwstanka.

Serce zapłać! Ks. Sławomir Czalej/ GN Ks. Zbigniew Kulwikowski przy krzyżu z 1939 r.

Siostra Mateusza (imię świeckie Alicja) pracuje na co dzień w Wejherowie, a pochodzi z parafii Najświętszego Serca Jezusa w Żelistrzewie, która w tym roku obchodziła swoje ćwierćwiecze.

Kaplica i obraz

W oddalonej 5 km od Pucka wsi Żelistrzewo udokumentowany kult Serca Jezusa istnieje przynajmniej od 120 lat. Tuż przy drodze, nieopodal domu o charakterystycznej pomorskiej architekturze przypominającej rybacką, stoi maleńka kapliczka. – To jeszcze moja babcia ją zbudowała. Agnieszka Ellwart. U nas w Żelistrzewie zawsze się czciło Serce Jezusa – mówi Erwin Litzow.

Kapliczka została zbudowana w 1948 r. W tym samym roku przyszedł na świat pierwszy żelistrzewski proboszcz – ks. kan. Zbigniew Kulwikowski. – Pewnego razu zadzwonił do mnie ks. inf. Roman Górski i powiedział, że bp Marian Przykucki będzie pisał dekret erygujący parafię, ale właściwie jaki miałby być jej tytuł? – wspomina ks. Kulwikowski, dzisiaj już na emeryturze. Był to czas, gdy nowo powstającym parafiom nadawano zwykle imiona nowych świętych i błogosławionych. Jako pierwszy argument za „Sercowym” tytułem posłużyły wspomniany kult i przydrożna kaplica. – Po drugie powiedziałem, że w okolicy są kościoły pod wezwaniem Matki Bożej i świętych, a najbliższy kościół Serca Jezusa jest dopiero w Gdyni – wyjaśnia pierwszy proboszcz.

W domu Małgorzaty i Franciszka Nadolskich, rodziców s. Mateuszy, wiszą dwa obrazy. Często spotykane na polskich wsiach, choć te wyróżnia wyjątkowa uroda. Czarno-białe, oprawione w złote ramy litografie Serca Jezusa i Maryi z 1899 r. – Ja te obrazy pamiętam od zawsze. Babcia Agnieszka gromadziła nas tu na Różaniec w październiku. W tym pokoju mieszkała też do śmierci... – wspomina s. Mateusza. Babcia zmarła 8 lat temu... 13 maja. – Myśmy te obrazy właściwie kupili. Zaraz po wojnie wyprowadzali się do Niemiec nasi sąsiedzi, państwo Trybulowie. Mama wzięła je za bezcen, i jeszcze jakieś lustro – przypomina sobie Franciszek Nadolski.

Nadolscy pamiętają, że kościół wybudowano bardzo szybko. – Jakieś trzy, cztery lata. Ja za wiele nie pomagałem, tylko jak chór zalewali, woziłem wodę. Potem jeszcze ze dwa razy, ale właściwie nie miałem czasu – wspomina pan Franciszek. A były to czasy, kiedy Nadolscy mieli gospodarstwo rolne i całe hektary do uprawy. Trudno jednak byłoby sobie wyobrazić, że dwa tysiące mieszkańców – bo tyle liczy sobie Żelistrzewo, a innych wiosek w parafii nie ma – mogły tak szybko wybudować samodzielnie kościół. Pomimo że 25 lat temu i czasy były inne, i zaangażowanie ludzi... Bo kościół powstał tak naprawdę w 5 lat.

Pierwsza Pasterka

W Kanadzie proboszcz był dwa razy. – Na kościół oddałem wszystko, co do centa. Za te pieniądze to ja sobie nawet skarpetek nie kupiłem – podkreśla. Dzisiaj wspomina, że poprosił wówczas bp. Mariana Przykuckiego o glejt, po polsku i po angielsku. Pojechał na kanadyjskie Kaszuby w Ontario, ale także do Toronto. – No i dobrze, że te pisma miałem! Tamtejsi księża byli, i pewnie są, nieprzychylnie ustosunkowani do... Zresztą powiedzieli mi: „Wy to tylko nieustannie żebrzecie, a myślicie, że my na dolarach leżymy” – wspomina nieco smutnym głosem. Po parafiach zbierać mu nie pozwolono, bo to była „prywatna sprawa”. – Przychodzili ludzie i dawali indywidualnie. Zwykle zamawiali intencje... po dwa, trzy dolary. Tam mieli wtedy już ksero, więc pismo od biskupa powieliłem i za każdym razem

W Kanadzie także, przy okazji, ks. Kulikowski prowadził obóz harcerski. – O, to było coś! Odprawiałem Mszę św. z kaszubską liturgią słowa, uczyłem też dzieci pieśni kaszubskich. To coś niesamowitego usłyszeć kaszubski śpiew dzieci, które od pięciu, sześciu pokoleń mieszkają w Kanadzie – ożywia się. Tamten obóz nosił imię ks. Bernarda Sychty. Tego od kaszubskich słowników. Ksiądz Zbigniew, porównując tamtejsze lata do dzisiejszych, cieszy się z faktu, że skończył się czas „przewodniej siły narodu”. – Wtedy nie było żadnych materiałów. To było wydzieranie na granicy prawa – wspomina. Ustrzegł się też prowokacji. Pewnie dzięki zasadom wyniesionym z domu, a także i swojej kaszubskiej zaradności. Pewnego razu na plac budowy przyjechał mężczyzna z „propozycją nie do odrzucenia”.

– Tak mi wyglądał na cwaniaka, kto wie, czy nie z SB. Miał stal karbowaną: dwunastkę, czternastkę i szesnastkę. Wówczas to było na wagę złota – wspomina. Nie udało mu się jednak sprzedać proboszczowi „na lewo” stali, bo nie miał faktur, a dowodu osobistego też nie chciał pokazać. – A jeszcze pytał, czy to ja jestem proboszczem, bo na budowie pracowałem fizycznie. W jakichś klumpach byłem i w betonie cały. Ja nigdy nie byłem takim „paniczykiem” do wyższych rzeczy... – dodaje.

Podobne cuda były z cementem czy drewnem. – Pieniędzy miałem dość. Bo tu z Żelistrzewa niektórzy wyjeżdżali za granicę i regularnie przysyłali pieniądze na budowę. Ale wtedy nic nie można było kupić! Dzisiaj odwrotnie. I ludzie biednieją – mówi. Wtedy, nawet jeśli ktoś nie miał pieniędzy, przychodził pracować społecznie. Tak powstały tysiące pustaków. Gdy zalewano

ławę fundamentową, przyszło więcej chętnych do pomocy niż było narzędzi. – Musieliśmy ją całą wylać w jedną noc, bo inaczej fundament by potrzaskał – tłumaczy ks. Zbigniew. A jeśli ktoś miał pracę i nie mógł pomagać, wówczas stawał się fundatorem. Tak jest w Żelistrzewie np. z witrażami i dzwonami.

– Ale co tam o kłopotach. Nigdy nie zapomnę pierwszej Pasterki w 1985 r. Noc rozgwieżdżona i Msza św. pod gołym niebem – wspomina z rozrzewnieniem. Eucharystia skończyła się o wpół do drugiej, a odtwarzane z magnetofonu kolędy w wykonaniu „Mazowsza” niosło po całej wiosce. Tego dnia nie spadł ani jeden płatek śniegu. Ludzie długo stali jeszcze na gankach domów i nie wchodzili do środka. Słuchali.

Nowe czasy

Idziemy z proboszczem przez oświetlone zachodzącym słońcem pole. Krzyż widać z daleka. Z bliska wygląda na niezbyt ciekawy, betonowy. – Tu jest napis – pokazuje kapłan. Inskrypcja informuje, że krzyż został postawiony 29 czerwca, a więc w uroczystość śś. Piotra i Pawła, w 1939 r.! Ufundowała go „Żywa Róża Różańca Św. młodzieńców z Żelistrzewa”. Podczas wojny krzyż został zakopany w obawie przed zbezczeszczeniem przez hitlerowskiego okupanta. – Czy ksiądz zna dzisiaj jakąś różę młodzieńców? – pyta całkiem poważnie proboszcz.

Bo dzisiaj wszystko jest inaczej. W latach młodzieńczych ks. Zbigniewa, najstarszego z sześciorga rodzeństwa (sami bracia), chłopcy w kościele siadali po stronie lewej, a dziewczynki po prawej. – Wtedy, żeby biegać po kościele, to nawet by mi do głowy nie przyszło – wspomina. Nie zawsze jednak – nawet pod rządami ks. Zbigniewa – dało się powagę w kościele zachować. Tak było, kiedy do rodzinnej parafii przyjechał o. Jarosław Rekwardt, franciszkanin, który na co dzień pracuje w Kłajpedzie. – Wypadł mu komunikant... A ksiądz proboszcz do dzisiaj lubi używać bezprzewodowego mikrofonu. Zapomniał go wtedy wyłączyć i przestrzegał w zakrystii o. Jarka, że komunia mogła mu wlecieć... Wszyscy w kościele to słyszeli. Potem proboszcz przeprosił wszystkie kobiety... – próbuje zachować powagę s. Mateusza. Tego dnia organista śpiewał ledwo ledwo, w kościele zaś panowała „śmiertelna” powaga.

Nowym proboszczem w Żelistrzewie jest ks. Roman Rychert. To jego pierwsza parafia. Przyszłość swojej wspólnoty widzi właśnie w odzyskaniu młodzieży. Ci, którzy go znają, wiedzą, że gry w piłkę nożną nie odpuszcza nigdy. Jest już zatem wyznaczone miejsce na boisko, będzie i siłownia. – Ostatnio myślę, że udały się spotkania z bierzmowanymi. Ale nie te przygotowujące, tylko już po przyjęciu sakramentu. Spotykaliśmy się raz w tygodniu. Były dyskusje, oglądaliśmy nawet filmy i jeździliśmy na rowerze – cieszy się ks. Rychert. Czy wypalą inne pomysły? Zobaczymy.

– Teraz, patrząc wstecz na swoją młodość i parafię, i mając też porównanie z innymi wspólnotami, wiele rzeczy w Żelistrzewie bardzo mi się podoba. U nas ludzie nadal szanują świąteczny charakter niedzieli i do kościoła zakładają odświętne ubranie. Myślę, że w naszej parafii nie trzeba nikomu tłumaczyć, od ministranta i dziecka, czym jest kościół, jak na Mszy trzeba wyglądać i jak się zachowywać – podkreśla poważnie s. Mateusza.