Encyklika „Ut unum sint” wniosła poczucie pewnego przełomu

Mija 30 lat od ogłoszenia encykliki „Ut unum sint”, w której Jan Paweł II wezwał chrześcijan do wspólnego poszukiwania dróg jedności. Dr Dariusz Bruncz, redaktor naczelny portalu ekumenizm.pl, w rozmowie z KAI podsumowuje stan dialogu ekumenicznego, wskazuje na najtrudniejsze punkty rozmów oraz komentuje wyzwania, przed jakimi staje Kościół rzymskokatolicki i jego partnerzy w dialogu.

Reklama

Dawid Gospodarek (KAI): Gdy Jan Paweł II opublikował encyklikę „Ut unum sint”, minęło już 30 lat od ekumenicznego przełomu w Kościele katolickim, Soboru Watykańskiego II. Na jakim etapie był wtedy ruch ekumeniczny? 

Dariusz Bruncz: Najważniejsze było to, że Kościół rzymskokatolicki włączył się w ruch ekumeniczny. Gdy spojrzymy na nauczanie papieży przedsoborowych, to było to nauczanie, które wyraźnie potępiało ruch ekumeniczny, ostrzegało przed nim i wzbraniało się przed jakimkolwiek udziałem strony rzymskokatolickiej. Jedyna opcja ekumenizmu, jaka wchodziła w grę, to konwersjonizm, czyli podporządkowanie wszystkich i wszystkiego Kościołowi Rzymskiemu. To się zmieniło, choć wiele też z tego pozostało.

Ale były już oddolne działania, wspólnota Taizé…

– Tak, były spotkania, dyskusje, działania, jednak były to oddolne grupy w rygorze tajności. W takich uczestniczył m. in. młody teolog ks. prof. Joseph Ratzinger. Odbywały się np. w ten sposób, że w jednym mieście czy nawet w budynku obradowała komisja katolicka, w drugim ewangelicka, a kiedy „nikt nie patrzył”, schodzili się i dyskutowali. I dzięki tym pracom, mógł w ogóle po stronie katolickiej rozwijać się ruch ekumeniczny.

 
 
 
 
 
 

Przełom soborowy miał więc ogromne ekumeniczne znaczenie. Paweł VI dokonał symbolicznych i przełomowych wydarzeń. Zakończył Sobór i odbyły się dwa spotkania – w Jerozolimie z patriarchą Atenagorasem oraz z arcybiskupem Canterbury,. Później następuje entuzjazm ekumeniczny, wręcz ekumeniczna wiosna w Kościele rzymskokatolickim. Ten entuzjazm udzielił się przedstawicielom wielu organizacji ekumenicznych i Kościołów, a w niektórych miejscach wciąż się tli.

Jak wyglądał ten dialog?

– Pierwszą taką komisją była rzymskokatolicko – luterańska. Dialog rozpoczął się nie tylko na poziomie globalnym, ale również na lokalnym. I trzeba zwrócić uwagę, że z poziomu lokalnego dialogi te wpłynęły do ogólnego. Krok po kroku opracowane zostały tematy, które teoretycznie nie dzieliły oraz te najbardziej palące, które dzielą i współdecydują o tym, że wciąż jesteśmy ewangelikami, katolikami czy mariawitami.

Równolegle trwała ekumenia duchowej wymiany darów, o której później mówili kolejni papieże. To bardzo niedoceniany element, który z jednej strony polega na ponownym odkrywaniu własnego dziedzictwa, a z drugiej otwiera pedagogiczny horyzont ekumeniczny, pozwala na uczenie się od siebie i zrozumienie, że prowizorki i adiafory, które urosły do rangi uświęconej tradycji, nie są przeszkodą, a po prostu różnym rozłożeniem akcentów. Warto wspomnieć wspólną działalność charytatywną. Oczywiście w dialogu teologicznym najpierw poznawano się nawzajem, sprawdzano, czy to co o sobie myślimy, jest prawdą, żeby już na wstępie wyeliminować niezrozumienie i nieporozumienie. Niestety, nie zawsze to się udaje i wciąż się nie do końca nie rozumiemy, nie czujemy się. Wiedza bazuje czasami na starych podręcznikach, na zasłyszanych uproszczeniach sprzed kilku dekad. Do tego dochodzi uprawianie teologii ekumenicznej zza biurka na podstawie dokumentów kościelnych bez wejścia w życie wewnętrzne danej wspólnoty.

Dokonano ogromnej pracy poznawczej i dialogicznej i dochodziło do interesujących koncepcji. Trudnością jest z pewnością rezygnacja Kościołów z maksymalistycznych roszczeń i rozmawianie z innymi jak równy z równym. Przynajmniej na płaszczyźnie teoretycznej Kościół rzymskokatolicki odszedł w kontaktach z prawosławnymi od uniatyzmu, a z protestantami od prozelityzmu. Ekumenizm po katolicku praktycznie nie jest już tak bardzo, przynajmniej w wersji deklaratywnej, wezwaniem wszystkich do powrotu do tej jednej papieskiej owczarni, chociaż w różnych dokumentach daje się to wciąż dostrzec.

W dialogu oficjalnym te metody – uniatyzm i prozelityzm – zostały odrzucone na rzecz zróżnicowanego konsensusu, pojednanej różnorodności. To widać np. we Wspólnej Deklaracji nt. Nauki o usprawiedliwieniu, gdzie zastanawiano się czy dobrze wzajemnie zrozumieliśmy swoje stanowiska i czy różnice, które nadal pozostały, są tylko różnym rozłożeniem akcentu. A jeśli są rozbieżności, to czy stanowią uzasadnienie dla dalszego podziału Kościoła.

Dialog ekumeniczny spowodował też, że niektóre osoby przechodziły do innych wspólnot. Trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o prominentnych teologów, to tutaj były przejścia np. teologów protestanckich na katolicyzm. Taką postacią był o. Max Thurian, który był reformowanym teologiem, współautorem dokumentu i liturgii z Limy, dzisiaj praktycznie zapomnianej, a przełomowej pod wieloma względami.

Katolicy też przechodzili do innych wspólnot?

– Tak, były takie sytuacje, mniej nagłaśniane i wciąż to się dzieje. Natomiast to też jest “wliczone” w ryzyko ekumenizmu.

Jakie tematy były w dialogu najtrudniejsze? 

– Zazwyczaj różnice, które są bardziej widoczne: kwestie związane z urzędem duchownego, mariologią i papiestwem i wiele innych. W latach 70.-80. XX w. amerykańscy katolicy i luteranie byli pierwszymi, którzy w sposób systematyczny dyskutowali nad najbardziej spornymi kwestiami, w tym papiestwie. Teolodzy luterańscy stwierdzili, że zasadniczo nie ma przeciwwskazań, aby luteranie uznali posługę piotrową papieża, ale nie w takiej formie, jak jest dzisiaj sprawowana, tylko pod pewnymi warunkami. Chodziło o jakąś formę powrotu do sytuacji jeszcze sprzed instytucjonalnego rozłamu między zwolennikami Reformacji a tzw. starego porządku. To było ciekawe, ale dla wielu zbyt daleko idące.

I ten wątek 30 lat temu podjął Jan Paweł II w “Ut unum sint”…

– Ta encyklika nie jest oczywiście pracą jednego człowieka. Wybrzmiewa tam też idea wykładu wygłoszonego przez ks. prof. Josepha Ratzingera, który stwierdził, że nie można oczekiwać od Kościołów wschodnich, aby akceptowały wszystko to, co ustanowiono na Zachodzie po 1054 roku. Temat papiestwa cieszył się w dialogu ekumenicznym dużym zainteresowaniem, powstawały ważne dokumenty studyjne, organizowano dyskusje.

Jaka dopuszczalna dla niekatolików wizja papiestwa wyłaniała się z tych dyskusji?

– Papieża jako swego rodzaju rzecznika chrześcijaństwa, porównywalnie z tym, jaką funkcję pełni w anglikanizmie arcybiskup Canterbury, a w prawosławiu ekumeniczny patriarcha Konstantynopola – pierwszego wśród równych, czyli bez roszczenia dotyczącego prymatu prymatu jurysdykcyjnego i nieomylności, bez władzy nad poszczególnymi Kościołami. Czyli rzecznik, który byłby widzialnym symbolem jedności chrześcijan i być może rozjemcą w sytuacjach konfliktowych. Warto podkreślić, że zgodnie z teologią luterańską, jedynymi koniecznymi warunkami widzialnej jedności jest wspólne głoszenie słowa i udzielanie sakramentów. To oczywiście nie jest wizja katolicka. Z perspektywy luterańskiej jest możliwe uznanie papieża nie jako Pontifex Maximus, wikariusza Chrystusa na ziemi, jako nieomylnego w sprawach wiary i moralności, ale jako reprezentanta chrześcijan i w jakiejś mierze tego, który personifikuje dążenie do bardziej organicznej, niekoniecznie organizacyjnej jedności.

Oczywiście gdyby papież miał być takim widzialnym znakiem jedności, to najpierw trzeba byłoby dogadać się w sprawach tego, czy uznajemy nawzajem pełną posługę swoich duchownych, a to raczej nie jest możliwe. Żyjemy, jak ktoś kiedyś powiedział Ratzinger o Rahnerze, na innych teologicznych planetach. Papiestwo, jak widzimy, co najmniej od pontyfikatu Jana XXIII, ma ogromną siłę przyciągania, ale równie silną odpychania i ta dynamika determinuje też ekumeniczne zmagania. Mamy radykalnie różne rozumienie nie tylko urzędu duchownego i powszechnego kapłaństwa ochrzczonych, ale też tego, jak rozumiemy Kościół i gdzie Kościół jest. Natomiast sam pomysł w niektórych środowiskach protestanckich, nie tylko luterańskich, spotkał się ze zdecydowaną krytyką, ale i uznaniem. Podobnie jak wcześniejsza deklaracja o usprawiedliwieniu.

Co wniosła ta encyklika Jana Pawła II? 

– Z pewnością poczucie pewnego przełomu, bo przypomnijmy, że wtedy prefektem Kongregacji Nauki Wiary był kard. Ratzinger. Wypowiedzi Jana Pawła II łączono z tym, co wcześniej mówił kard. Ratzinger. Ranga tego dokumentu była wysoka, encyklika to jedna z najbardziej uroczystych form urzędu nauczycielskiego w Kościele rzymskim. Papież wyraźnie napisał, że trzeba znaleźć taką formę sprawowania posługi Piotrowej, która nie tracąc nic ze swoich najistotniejszych elementów, byłaby akceptowalna przez innych chrześcijan. Był powiew świeżości, był zachwyt. Natomiast na tym się skończyło. Uważam za największą porażkę tego dokumentu fakt, że to pytanie papieża, jak najbardziej uzasadnione, nie wywołało zasadniczych zmian sposobu myślenia po stronie rzymskokatolickiej. Pewien ruch widzimy dopiero w procesie synodalnym, rozpoczętym przez papieża Franciszka. Po stronie rzymskokatolickiej wywołało duże poruszenie i wielkie nadzieje, ale też krytykę.

Sam proces synodalny nie jest już konkretną zmianą? 

– Dowodem na to, że ta encyklika niestety nie przyniosła większego skutku, jest to, że 13 czerwca 2024 r. wydany został dokument Dykasterii ds. Popierania Jedności Chrześcijan o biskupie Rzymu, gdzie dopiero po tych trzech dekadach zebrano aktualne refleksje Kościołów, zbadano recepcję tego tematu, zarysowano ogólne perspektywy. Od tego czasu właściwie nic się nie wydarzyło.

A jak widzisz perspektywy?

– Myślę, że obecnie nie jest możliwa pogłębiona dyskusja na temat “Ut unum sint” i tego, jaką rolę mogłoby pełnić papiestwo, dopóki Kościół rzymskokatolicki we własnym gronie nie ustali tego, co może wyniknąć z procesu synodalnego. Franciszek dążył do decentralizacji w Kościele, zobaczymy co będzie robił Leon XIV. Musi wybrzmieć, jaką rolę pełni papież w kolegium biskupów i jaka jest jego funkcja. Czy biskupi pełnią tylko funkcje doradcze, czy mają realny wpływ? Jak w praktyce ma funkcjonować synodalny system? Dopóki ta kwestia nie zostanie wyjaśniona w procesie synodalnym, ciężko ekumenicznie wracać do tego tematu. Możemy jedynie prowadzić akademicką dyskusję, jak to mogłoby wyglądać.

To oczywiście ciekawe dyskusje, i nawet jeśli uważamy, że bez papieża nam lepiej – a ja tak uważam – to powinniśmy się temu przyjrzeć, bo to jest też temat, który nas dotyczy. Jeżeli po stronie rzymskokatolickiej jest mocny nacisk na widzialny autorytet, to jako partnerzy w dialogu ekumenicznym powinniśmy się do tego ustosunkować, a nie zbywać jako rzecz totalnie fakultatywną. Dlatego dzisiaj jest czymś zupełnie normalnym, że gdy odbywa się inauguracja pontyfikatu papieża, co widzieliśmy u Benedykta XVI, Franciszka i ostatnio Leona XIV, uczestniczą w niej goście ekumeniczni. Spotkali się z papieżem, złożyli gratulacje, papież miał specjalne przemówienie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Kluczowy będzie proces synodalny i w jakim kierunku podąży Leon XIV – eklezjologii bardziej federacyjnej bez rezygnacji z kluczowej dla Soboru eklezjologii communio czy jedynie kosmetycznych zmian.

W jakie strony może pójść refleksja nad posługą biskupa Rzymu u prawosławnych i protestantów? Jakie są możliwości?

– To trudne pytanie, dlatego że ani w łonie samego prawosławia, ani w łonie protestantyzmu nie ma absolutnie zgody co do tego, jak taka posługa mogłaby wyglądać i czy w ogóle jest potrzebna. Z perspektywy prawosławnej teoretycznie wydaje się możliwe – papież jako primus inter pares. Ale pomijając ekumeniczną kurtuazję, dla prawosławnych rzymska teologia papiestwa jest nie do zaakceptowania. Tutaj zastrzeżenia prawosławnych są w dużej mierze tożsame z protestanckimi, co nie zmienia postaci rzeczy, że gdy dziś prawosławni i luteranie rozmawiają o prymacie i autorytecie w Kościele to nie oznacza, że protokół rozbieżności jest krótki. Do tego należy doliczyć wewnętrzne napięcia w prawosławiu. Bo kto miałby się wypowiadać w jego imieniu? Patriarcha Konstantynopola? Jest nierozwiązany konflikt kanoniczny na Ukrainie, gdzie świat prawosławny jest podzielony nie w sprawach doktryny, a w sprawach kanonicznych, a nawet moralnych? Mamy w pamięci gorszące stanowisko patriarchatu moskiewskiego. Są Kościoły, które w mordowaniu ludzi w Ukrainie widzą świętą wojnę, a z drugiej Kościoły, które widzą w tym dzieło Złego.

Mamy Kościoły protestanckie, zwłaszcza historyczne Kościoły Reformacji, które są otwarte na te dyskusje – Kościoły anglikańskie czy luterańskie, ale nie są oczywiście zainteresowane tym, żeby być przyjąć aktualną teologię rzymskokatolicką. Są też Kościoły protestanckie, które mówią, że zasadniczo nie są tematem w ogóle zainteresowane, nie widzą potrzeby, aby w jakiejkolwiek formie akceptować urząd papieski, nie jest to zgodne z ich tradycją, ich dziedzictwem, a wręcz temu wszystkiemu zaprzecza. Do tego można doliczyć mocno rozproszoną rodzinę Kościołów starokatolickich, których stanowisko zbliżone jest do anglikańskiego.

Myślę, że jeśli dojdzie do konsensusu, to nie będzie on na niwie eklezjologiczno-teologicznej, a raczej na płaszczyźnie reprezentacyjnej. W pierwszym przypadku pojawiłaby się też kwestia obecności w Kolegium Kardynalskim przedstawicieli innych Kościołów chrześcijańskich… A to raczej nie jest możliwe. Widzimy, kto w nim zasiada, nie ma tam nawet kobiet.

Możliwe, że na podstawie pewnego konsensusu komisyjnego, można byłoby dojść do jakiegoś porozumienia, np. że papież, spotykający się z reprezentantami Kościołów wschodnich, orientalnych, reformacyjnych – którzy oczywiście też musieliby się własnym gronie dogadać, kto by ich mógł reprezentować – mógłby wypowiedzieć się w palących kwestiach, raczej nie doktrynalnych. Do nich konieczny byłby sobór ekumeniczny, a to mrzonka. Nie wiem, czy tego dożyjemy, ale jak najbardziej możliwe jest wydanie dokumentu nie tyle wiążącego, co reprezentującego przekonanie większości chrześcijan, chociażby w kontekście ochrony środowiska, praw człowieka czy pokoju. Mamy już wspólne oświadczenia papieża i patriarchy np. w kwestii ekologii.

Czy dotychczasowe słowa i gesty Leona XIV budzą w Tobie jakieś nadzieje? 

On jeszcze nie powiedział niczego nowego. W homiliach i przemówieniu wygłoszonym do reprezentantów środowisk ekumenicznych i międzyreligijnych, zaprezentował wizję papiestwa w pełni kompatybilną z tym, czego nauczali poprzedni papieże. Padły tam oczywiście ważne słowa, że nie chodzi o zdobywanie innych poprzez dominację religijną, propagandę czy za pomocą narzędzi władzy, lecz chodzi zawsze i wyłącznie o to, by miłować tak, jak czynił to Chrystus. Jednak z tymi właśnie aspektami władza papieska kojarzy się wielu chrześcijanom, nawet niektórym rzymskokatolickim. Może z dominacją dzisiaj już mniej, z religijną propagandą też, ale w skrajnych środowiskach katolickich, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, które też piętnował papież Franciszek, takie akcenty się pojawiają. Narzędzia władzy? Papiestwo to nie tylko posługa duchowa, ale też konkretna władza wynikająca z konkretnego dogmatu, z konkretnych przepisów prawa kanonicznego. I tu papież Leon XIV nie powiedział niczego nowego. Zresztą trudno byłoby się spodziewać, żeby na początku pontyfikatu zaskoczył rewolucyjnym postulatem. Nie jest to też raczej człowiek, którego można podejrzewać o wprowadzanie radykalnych zmian. A czy możemy się spodziewać czegoś więcej niż innego rozłożenia akcentów? Póki co Leon XIV podąża utartymi ścieżkami, a to nie jest zła wiadomość. Zobaczymy, co powie w Turcji podczas obchodów 1700-lecia soboru nicejskiego.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 31
1 2 3 4 5 6 7

Reklama