Na telawiwskim bulwarze Rotszylda pojawiła się w środę wieczorem gilotyna. Ponury symbol francuskiej rewolucji znalazł swoje miejsce w samym centrum namiotowego miasteczka, które powstało w proteście przeciw drożyźnie i niesprawiedliwości społecznej w Izraelu.
Drewniane rusztowanie z metalowym ostrzem ustawione między siedzibą U Banku a barem McDonalda od razu przyciągnęło uwagę przechodniów. Wiele osób zaczęło się fotografować na tle gilotyny i dyskutować na jej temat. Niektórzy wydawali się zszokowani. "Jak to? Przecież demonstracje są pokojowe, a tu nagle coś takiego - symbol przemocy" - zastanawiali się.
Dociekania przerwał niespodziewany wypadek. Przechodzeń w starszym wieku potknął się o podstawę gilotyny i runął na ziemię. Osoby stojące w pobliżu ruszyły mu na pomoc, mężczyzna był w szoku i mocno krwawił. Tuż obok stały namioty rozbite przez protestujących lekarzy, którzy zbierali podpisy poparcia dla swoich żądań. Gdy jednak potrzebna była fachowa interwencja, okazało się, że służbę zdrowia reprezentowała na miejscu jedynie studentka medycyny w białym kitlu. Gdy korespondent PAP poprosił ją o pomoc, sprawiała wrażenie mocno przestraszonej. Po kilku minutach przyjechało pogotowie, które zabrało poszkodowanego - miał złamany nos.
Pierwsza nieoczekiwana ofiara gilotyny wywołała konsternację i kolejne dyskusje.
"To straszne, jest mi bardzo przykro z powodu tego wypadku, ale co mogę zrobić? Wszystko dzieje się tak spontanicznie w czasie masowych protestów" - mówi PAP Ariel Kleiner, który jest autorem instalacji artystycznej będącej repliką rewolucyjnego narzędzia masowych egzekucji.
Gilotyna na bulwarze Rotszylda nie pojawiła się jednak w efekcie odruchowego działania. Kleiner twierdzi, że odkąd w Tel Awiwie zaczęły się demonstracje przeciw drożyźnie, był wielokrotnie proszony o wystawienie swojej instalacji. Dzieło powstało w 2007 roku i zostało pokazane na Biennale w Herzlii. Wówczas jednak było -jak mówi Kleiner - głosem protestu przeciw bombardowaniu Strefy Gazy przez wojsko izraelskie.
"Teraz chcemy pokazać, że również wewnątrz Izraela toczy się zażarta walka. Wszyscy muszą sobie uświadomić, że to poważna sprawa i walczymy z rządem skorumpowanych marionetek - o prawdziwą demokrację i przywrócenie praw ludziom" - mówi PAP Kleiner. Podkreśla jednak, że nie chodzi mu o propagowanie przemocy: "To tylko symbol, mocna metafora dla myślących ludzi, a nie groźba odcinania głów premierowi (Benjaminowi) Netanjahu i jego ministrom".
Zwolennicy gilotynowej instalacji mówią, że dobrze pasuje ona do namiotowego protestu, bo demonstracje rozpoczęły się 14 lipca, a więc w dniu, w którym w 1789 roku padła Bastylia. Wtedy burżuazja - ówczesny stan średni - wystąpiła przeciwko feudalnym, monarchicznym porządkom. A dziś w Izraelu także protestuje klasa średnia i - jak twierdzi wiele osób z tej warstwy społecznej - robi to przeciwko obecnej formie niesprawiedliwych rządów, określanej jako "świński kapitalizm".
"Mamy do czynienia z neoliberalizmem ekonomicznym nawiązującym do szkoły chicagowskiej z lat 50. ubiegłego wieku. Ta polityka gospodarcza pasuje do potrzeb współczesnego społeczeństwa jak pięść do nosa i tylko pogłębia istniejące nierówności i antagonizmy" - mówi PAP Eitan Baradam, konsultant biznesowy, specjalista od zarządzania ryzykiem.
"Być może brzmi to zaskakująco w ustach kogoś, kto pracuje w branży bankowej - najsilniejszym sektorze izraelskiej gospodarki - ale uważam, że jeśli władze nie zmienią kursu polityki gospodarczej, to obecne pokojowe protesty przeciwko nim przerodzą się w przemoc" - dodaje Baradam.
"Ta gilotyna jest ostrzeżeniem" - konkluduje konsultant ds. zarządzania ryzykiem.
"W obecnej sytuacji to nie rządzący, ale my cały czas jesteśmy pod gilotyną" - przekonuje z kolei PAP Natalie Lewin, redaktorka magazynu poświęconego sztuce, a jednocześnie jedna z osób, których działania sprawiły, że gilotyna stanęła w centrum Tel Awiwu.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.