"Największym moim pragnieniem jest, aby w Ukrainie zakończyła się wojna, aby zapanował pokój i nikt nie ginął a ludzie mogli powrócić do swoich domów, odbudować je i spać spokojnie, bez obawy, że w nocy zerwie ich alarm przeciwlotniczy” – podkreśla eparcha (biskup) Włodzimierz Juszczak, który 19 czerwca br. obchodził 25-lecie święceń biskupich.
W rozmowie z KAI biskup eparchii (diecezji) wrocławsko-koszalińskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego mówi m. in. o historii Kościoła w czasach komunistycznych, sytuacji w diecezji, największych wyzwaniach oraz o wojnie w Ukrainie i pomocy uchodźcom. „Po wybuchu wojny w Ukrainie, ze strony biskupów rzymskokatolickich zawsze spotykam się z wielką życzliwością i otwartością, czego dowodem jest to, że w wielu parafiach mamy możliwość odprawiania liturgii, a także otrzymaliśmy do dyspozycji budynki kościelne” – zaznacza bp Juszczak.
Krzysztof Tomasik (KAI): Jubileusz 25-lecia przyjęcia sakry biskupiej to dobra okazja do bilansu. Jakie myśli i uczucia wiąże Ksiądz Biskup ze swoim jubileuszem?
Bp Włodzimierz Juszczak: Każdy jubileusz skłania do refleksji nad przeszłością i tym co jest przed nami. Dla naszej eparchii (diecezji) 25 lat, które minęły, były czasem budowania struktur naszego Kościoła eparchialnego. Teodor Majkowicz został pierwszym eparchą (biskupem) w 1996 r. Był zwierzchnikiem tylko dwa lata i zmarł w 1998 r. Nie urzędował we Wrocławiu. Wtedy wszystkie struktury diecezji były w powijakach. Przede wszystkim musieliśmy tworzyć struktury eparchialne. Uczyliśmy się je budować, wszyscy: ja, kapłani i wierni. Przez 25 lat doszliśmy do pewnego etapu rozwoju, który uważam za stabilny. W tym okresie były momenty, kiedy trzeba było się szczególnie mobilizować i nie myśleć standardowo ponieważ tego wymagała sytuacja. Mam na myśli przede wszystkim czas pandemii koronawirusa, wojny w Ukrainie oraz potężnej fali uchodźców. Teraz, dzięki Bogu, mamy w miarę stabilną sytuację.
Przypomnijmy, że po upadku komunizmu w Polsce w 1989 r. budowaliście Kościół od podstaw. Nie było lekko. Jak Ksiądz Biskup z obecnej perspektywy patrzy na te czasy?
– W 1947 r. po „Akcji Wisła” nasi wierni, w większości Ukraińcy, zostali przesiedleni na ziemie zachodnie i północne Polski. Była to ze strony komunistycznych władz próba wykończenia i likwidacji naszego Kościoła. Mieliśmy zakaz odprawiania liturgii w obrządku wschodnim. Dopiero w 1957 roku wydawano pierwsze pozwolenia na odprawianie Boskich Liturgii w języku ukraińskim. Wtedy mieliśmy zaledwie 20 parafii. Przede wszystkim największym problemem był brak kapłanów, było ich mało i w większości byli to ludzie starsi. Powoli, od końca lat sześćdziesiątych, zaczęły pojawiać się nowe powołania wywodzące się z naszych rodzin. Kościół tak funkcjonował aż do 1989 roku. Do tego czasu nie miał osobowości prawnej, nie miał prawa ani do posiadania swoich parafii ani kościołów. Z powodu prześladowań komunistycznych trzeba było nadrabiać stracony czas. W 1988 r. odbyła się wielka pielgrzymka na Jasną Górę w Częstochowie z okazji 1000-lecia chrztu Rusi-Ukrainy z udziałem episkopatów: greckokatolickiego i rzymskokatolickiego także z Ukrainy, co jest uznawane za symboliczne wydarzenie, początek odradzania się naszego Kościoła w Polsce. W 1989 r. wyświęcono pierwszego biskupa a w 1991 odnowiona została eparchia przemyska i przyłączona do łacińskiej metropolii warszawskiej, co wywołało protesty ze strony naszych wiernych. Dlatego w 1996 r. utworzono dwie eparchie: przemysko-warszawską i wrocławsko-gdańską w ramach nowej metropolii przemysko-warszawskiej.
Co było i jest dla Księdza Biskupa najważniejsze w trakcie sprawowania urzędu biskupiego przez ostatnie 25 lat, co można uznać za sukces?
– Przede wszystkim budowanie wspólnoty kapłanów i wiernych. Wcześniej mieliśmy pewne poczucie osamotnienia. Teraz mamy trzy eparchie: przemysko-warszawską, wrocławsko-koszalińską, olsztyńsko-gdańską i tworzymy prawdziwą wspólnotę wiernych i kapłanów. Każdy z wiernych ma poczucie przynależności i do eparchii i całego Kościoła. Mamy swoje struktury i tym samym swoje formy działania.
Następnie udało nam się napływających do Polski od dziesięciu lat, po rewolucji godności, Ukraińców objąć opieką duszpasterską. Połowa parafii naszej eparchii to są nowe parafie. Wyszliśmy z posługą duszpasterską tam gdzie do tej pory grekokatolików nie było, głównie w centralnej Polsce. Mamy tam parafie i wspólnoty i co ważne, bodaj częściowo, także zabezpieczenie materialne, szczególnie gdy chodzi o lokale, ale osiągnęliśmy już pewien poziom stabilizacji. Jako Kościół prowadzimy ludzi do zbawienia wiecznego i w tym kontekście dynamicznie rozwija się życie sakramentalne. Udzielamy sakramentów chrztu św., małżeństwa oraz innych i odnotowujemy wzrost nawet dziesięciokrotny. Wszystkie wspólnoty mają swoich kapłanów. Już nie ma tak, że ksiądz przyjeżdża raz czy dwa razy w miesiącu do którejś z parafii. Regularnie, każdej niedzieli i w święta są wszędzie odprawiane Boskie Liturgie.
Jak wygląda sytuacja z powołaniami kapłańskimi?
– Z powołaniami kapłańskimi jest krucho. Powołań jest coraz mniej, podobnie jak w Kościele rzymskokatolickim. Kilka dni temu otrzymałem informacje, że z jednej z naszych parafii mamy kandydata do seminarium lubelskiego. To bardzo radosna wiadomość. Mało jest powołań z Polski, ale pojawiają się powołania z ukraińskich rodzin, które przyjechały i zamieszkały w Polsce. Ponadto mamy kilkunastu kapłanów z Ukrainy. W ubiegłym roku wyświęciłem trzech kapłanów, co dla nas jest już niemałą liczbą. Oczywiście potrzeby są dużo większe. Niestety nie możemy posiłkować się kapłanami z Ukrainy. Z powodu wojny nie mogą wjeżdżać mężczyźni w wieku poborowym, od 18 do 60 roku życia.
Dla diecezji i Kościoła wielkim wyzwaniem jest wojna w Ukrainie i setki tysięcy uchodźców. Jak dajecie sobie radę z tym problemem?
– Uchodźców z Ukrainy jest w Polsce około miliona. Część z nich nie wie, że istnieje w Polsce Kościół grekokatolicki, dlatego sami udajemy się do większych ośrodków i tam staramy się formować wspólnotę i podejmujemy pracę duszpasterską. Taka wspólnota powstała m. in. w Bydgoszczy gdzie miasto przekazało nam budynek i w nim powstaje obecnie kaplica, abyśmy mogli mieć swoje miejsce do modlitwy. Oczywiście wielu księży w parafiach rzymskokatolickich udziela nam gościny za co jesteśmy niezwykle wdzięczni. Jednak wspólnota inaczej funkcjonuje, gdy ma swój kościół czy kaplicę, a nie tylko na kilka godzin w tygodniu. Staramy się, aby mieć przeznaczone tylko dla nas budynki, pomieszczenia, gdzie istnieje możliwość nieskrępowanej działalności i modlitwy. Na przykład na Górnym Śląsku, gdzie mamy kilkanaście wspólnot, bardzo często korzystamy z dolnych, nieużywanych kościołów, co daje nam poczucie dużej niezależności. W sumie w eparchii mamy obecnie 90 parafii i duszpasterstw. Wiele z nich powstała jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie.
Jak ocenia Ksiądz Biskup z perspektywy 25 lat relacje z Kościołem rzymskokatolickim? Nie zawsze były one łatwe.
– Kiedyś trafiały się nieporozumienia, zwłaszcza na poziomie parafialnym, ale w ostatnich latach, szczególnie po wybuchu wojny w Ukrainie, ze strony biskupów rzymskokatolickich zawsze spotykam się z wielką życzliwością i otwartością, czego dowodem jest to, że w wielu parafiach mamy możliwość odprawiania liturgii, a także otrzymaliśmy do dyspozycji budynki kościelne. W wielu przypadkach nasi księża mieli też możliwość zamieszkiwania w domach parafialnych Kościoła rzymskokatolickiego. Cały czas spotykamy się z otwartością i wielką życzliwością.
Czy i na ile wystarczająco Kościół greckokatolicki w Polsce jest obecny w przestrzeni medialnej?
– Wspomnę czasy komunizmu, kiedy miejsca w przestrzeni medialnej dla Kościoła greckokatolickiego nie było. Wiem o czym mówię, ponieważ sam w tamtych czasach byłem osobą prześladowaną, co zostało uznane przez IPN.
Po upadku komunizmu jest oczywiście lepiej. W telewizji publicznej mamy w ciągu roku pięć transmisji z wielkich uroczystości świątecznych takich jak m.in. Wielkanoc, Boże Narodzenie, Jordan i odpustowych w Białym Borze oraz Chrzanowie. Od czasu pandemii mieliśmy transmisję Boskiej Liturgii każdej niedzieli na antenie TVP Kultura i później na TVP Historia. Niestety od początku tego roku zostało to ograniczone do jednej transmisji w miesiącu. Zostaliśmy pozbawieni transmisji niedzielnej liturgii, z której w czasie pandemii korzystali prawie wszyscy, a po niej nie mogą z takiej możliwości korzystać osoby starsze i chore, które niestety nie są w stanie udać się do kościoła. Z tego powodu osoby te cały czas pytają nas o to. Kwestia ta była poruszana jako numer 1 podczas naszych wizyt kolędowych. W tej sprawie interweniowałem osobiście w Warszawie, apelowali m. in. przewodniczący Konferencji Episkopatu, szef redakcji programów katolickich i wielu innych. Jak dotychczas nic się nie zmieniło. Niezwykle ubolewamy nad tym. Przecież nie chodzi o jakąś naszą autoreklamę, ale nasi wierni przez to nie mają dostępu do liturgii, która jest fundamentem życia Kościoła. Ponadto nasza liturgia dawała też możliwość wszystkim Polakom poznawania życia Kościoła greckokatolickiego, co jest bardzo cenne i owocne. Nie raz spotykałem się z biskupami, kapłanami i wiernymi Kościoła rzymskokatolickiego, którzy dziękowali nam za naszą liturgię, którą poznawali dzięki telewizyjnym transmisjom, modli się i w niej uczestniczyli. Pomagało to w naszym poznaniu się, zbliżeniu i pojednaniu.
Ponadto mamy jeszcze dwa razy w miesiącu swój program o życiu naszego Kościoła pt. „Pełnia wiary” w TVP 1. Jest to program emitowany o dobrej porze, wiele osób go ogląda i go sobie ceni. Ale nie ma on charakteru liturgicznego i modlitewnego, czego tak pragną nasi starsi i chorzy wierni.
Na zakończenie zapytam o marzenia Księdza Biskupa na kolejne lata biskupiej posługi…
– Zacznę od kwestii materialnych. Na pewno, jedną z nich jest to, aby nasza kuria biskupia we Wrocławiu miała lepsze warunki lokalowe. Myślę też o swojej emeryturze. Przydałoby się jakieś mieszkanie dla biskupa emeryta eparchii wrocławsko-koszalińskiej. Bezwzględnie niezwykle dynamicznie działający Caritas naszej eparchii też powinien mieć godną siedzibę w stolicy Dolnego Śląska. Marzy mi się dokończenie remontu naszej wrocławskiej katedry, przede wszystkim wykonanie witraży, odbudowanie chóru muzycznego, remont krypty księcia Henryka Pobożnego a także przygotowanie krypty biskupów eparchialnych.
Ale największym marzeniem jest to, aby nasi wierni z Ukrainy odnaleźli w naszym Kościele swój prawdziwy, duchowy dom. Aby nie przychodzili do cerkwi tylko z okazji wielkich świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, ale by włączyli się w codzienne życie parafii i Kościoła. Oczywiście marzeniem jest coraz większa liczba kapłanów, aby mogli służyć jak największej rzeszy naszych wiernych, szczególnie w dużych ośrodkach miejskich, gdzie jest ich najwięcej. I myślę też o samych kapłanach, by mieli godne warunki mieszkaniowe pamiętając, że większość z nich ma rodziny. Pragnę też, aby młode pokolenia potomków dziadków i rodziców, którzy przeżyli Akcję Wisła, nie traciły swojej tożsamości religijnej i narodowej. Jak najbardziej potrzebujemy integracji, ale nie asymilacji. Oczywiście pragnę jak najlepszych relacji ekumenicznych, które są dobre, ale nie zawsze. Jednakże, na dzień dzisiejszy największym moim pragnieniem jest, aby w Ukrainie zakończyła się wojna, aby zapanował pokój i nikt nie ginął a ludzie mogli powrócić do swoich domów, odbudować je i spać spokojnie, bez obawy, że w nocy zerwie ich alarm przeciwlotniczy.
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.