Ukraina: Służba Kościoła pomaga ludziom odnaleźć Boga wśród wojny

„Najważniejszą rzeczą, którą zrozumiałem i odczułem, była koncepcja sprawiedliwości: jeśli przydarzy ci się coś złego, Bóg sprawi, że zmieni się to na lepsze, a to lepsze, które nadejdzie, przykryje to złe” – mówi 16-letni Jakym o swoim doświadczeniu z Kościołem. Historia Ukraińca z Orichiwa w obwodzie zaporoskim pokazuje wartość działań wspólnoty wiernych w ogarniętym wojną kraju. Chłopak wszedł bowiem w kontakt z chrześcijaństwem poprzez swojego uwolnionego z niewoli dziadka.

Reklama

Wspomniany właśnie pan Wiktor w momencie rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji z powodu pracy znajdował się nieopodal miasta Tokmak, czyli ok. 60 km od swojej miejscowości. Zajmował się bowiem naprawą maszyn rolniczych. „Myśleliśmy, że to się szybko skończy, wykonamy naszą pracę i wrócimy do domu, ale kilka dni później Rosjanie weszli do wioski, więc nie mogliśmy wyjechać” – wspomina mężczyzna.

Potem okupanci go aresztowali. „Razem z innymi więźniami zostaliśmy umieszczeni w dużej auli – opowiada Radiu Watykańskiemu – i zmuszono nas do leżenia na podłodze przez cały czas, nie pozwolono nam nawet usiąść. Było tak ciasno, że gdy jeden z nas obrócił się na drugi bok, wszyscy pozostali musieli się obrócić. Panowało zimno, brakowało ogrzewania”. Po ok. trzech tygodniach przesłuchań przekazano mu, że zostanie zwolniony. Pewnego dnia on i inny młody mężczyzna zostali związani, zawiązano im oczy, wrzucono na tył ciężarówki oraz wywieziono. Kiedy ciężarówka zatrzymała się po 15 minutach i kazano im wysiąść, Wiktor myślał, iż ich rozstrzelają. Jednak rosyjscy wojskowi pozwolili im odejść, mówiąc, że mogą iść pieszo do oddalonego o ponad 10 km Melitopola.

Zaraz po wejściu wieczorem do miasta świeżo wypuszczeni więźniowie rozdzielili się. Ponieważ zbliżała się już godzina policyjna, czyli 18, Wiktor potrzebował szybko znaleźć miejsce na nocleg. Poprosił obsługę garażu o schronienie, ale bezskutecznie. Po kilku kolejnych nieudanych próbach, w tym odmowie w jednym z kościołów w centrum miasta, zmęczony i prawie zdesperowany mężczyzna szukał jakiegokolwiek rozwiązania, jak sam opowiada. „No cóż… Nie miałem, dokąd iść. Było zimno. Panował mróz, jeszcze w nocy dochodziło do przymrozków. Nie mając gdzie się zwrócić, pomyślałem: «zejdę do pobliskiego parowu, nałamię trzcin, jakoś się okryję i przenocuję, a jutro zobaczymy»” – wspomina. Dalej mówi, co stało się, gdy dotarł do remizy strażackiej: „z pewnego powodu odwróciłem głowę w prawo, patrzę – krzyż. I uznałem, że tam pójdę. Dotarłem na miejsce i okazało się, że to kościół greckokatolicki”. Już później Wiktor dowiedział się, iż służył tam ks. Oleksandr Bohomaz. Na miejscu przyjęli mężczyznę bez wahania. „Wówczas trzymałem się jeszcze daleko od religii. Jak większość ludzi, chodziłem do kościoła raz lub dwa razy w roku, np. święcić pokarmy. Kiedy spotkałem obecne tam osoby, poznałem je, byłem po prostu zaskoczony, że istnieją tacy ludzie” – wyznaje Wiktor. Po ok. 2 tygodniach, podczas których mężczyzna widział wsparcie udzielane przez księży różnym ludziom, parafia zdołała pomóc mu wyjechać z terytoriów okupowanych.

Takie odkrycie wspólnoty wiernych, zmieniwszy życie dziadka, z czasem wpłynęło także na wnuka, o czym sam Jakym, który później spotkał ks. Bohomaza w Zaporożu i nazywa go z sympatią „ojcem Saszką”, również opowiada Radiu Watykańskiemu. „Zaczęło się od tego, że kiedy nasz dziadek wrócił z niewoli do Zaporoża, zabraliśmy go z powrotem [do Orichiwa] i przez cały tydzień opowiadał nam o tym, jak dobrze było w kościele, bo mieszkał [w Melitopolu] w kościele u ojca Saszki. Opisywał nam, jacy mili byli tam ludzie i tak dalej” – mówi 16-latek. Wspomina dalej, że gdy rozpoczęły się ostrzały Orichiwa, przenieśli się do Zaporoża. Chłopak opisuje następnie: „ja wtedy jeszcze ojca Saszki w ogóle nie znałem. W Nowy Rok, 1 stycznia 2023 r., dziadek zabrał mnie na spotkanie z nim. Poszliśmy na liturgię – pierwszy raz byłem wtedy na liturgii – a potem zorganizowano tam taki obiad: uczestniczyli w nim wierni, zakonnice i ojciec Saszko. Dotychczas miałem takie stereotypy, iż siostry i księża to bardzo złe osoby. Ponieważ oglądałem wiele filmów, wiele rzeczy z internetu. A wówczas zdałem sobie sprawę, że to wcale nie była prawda, że w Kościele są bardzo dobrzy ludzie”.

Jakiś czas później Jakym został zaproszony do udziału w obozie organizowanym przez Kościół w Karpatach. Pojechał. Mówi, że choć trwało to tylko tydzień, doświadczeń tam zebrał jak za miesiąc. Chłopak przyznaje, iż po raz pierwszy w życiu zawarł prawdziwe przyjaźnie. Od tamtego czasu chodzi też do kościoła co niedzielę.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama