Modlitwa musi rozpoczynać się takiego skupienia. Nie jest ono łatwe. Jak mało go w sobie mamy, spostrzegamy dopiero wtedy, gdy się o nie staramy. Jak tylko próbujemy się uspokoić, nachodzi nas prawdziwy niepokój.
Niewydolność zawodowa, wychowawcza, społeczna. I niewydolność systemu – być może, w jakiejś mierze. Nie wiadomo jeszcze do końca, w jakiej. I czy zwolni nas to z odpowiedzialności, czy przeciwnie, własną odpowiedzialność nam uświadomi. Rodzące się podejrzenie, że w tych okolicznościach, w tym konkretnym układzie, kontekście – się nie da. Niezależnie od tego, ile zaangażowania, pracy, zaciskania pasa: nie da się i już. Więc frustracja, rozczarowanie, wycofywanie się. Albo i bunt: ostatecznie przeciw wszystkiemu, z wygrażaniem pięścią, szarpaniem, rozszarpywaniem się.
Są tacy, którzy żyjąc dotąd uczciwie, wypełniając obowiązki, dokładając starań – czują się oszukani. Oczywiście, błędy się zdarzały, ludźmi jesteśmy – przepraszali, szli dalej. Ale coś poszło nie tak. Ciąg splotów okoliczności? Jeden dawny błąd, który zaprowadził aż tutaj? Może gdy będziemy lepsi, zręczniejsi, przygotowani na cios – ale nie będziemy. Co teraz? Nie chodzi o rozwiane marzenia przecież, ale o to, że nie wiadomo co dalej. Zewsząd niepokój. Nie da się tego przeczekać, schylić głowy jeszcze niżej. Żyć trzeba, decydować. O sobie i o innych.
Na szczęście, na całe szczęście, nie ma prostego rozwiązania. (Gdyby było, okazałoby się, że dotąd byliśmy głupcami, czyż nie?) Jest droga.
Podoba mi się to. Że modlitwa nie jest ostatnią rzeczą, którą możemy zrobić, a pierwszą. Że czas nie na spory, a na modlitwę. Że cisza, pustynia, decyzja. Głos.
„Obcując z nieskupionym człowiekiem, ma się często wrażenie, że jest napięty, brnie do jakiegoś celu, jest czymś zajęty, ale gdy tylko napięcie znika, staje się pusty i przygnębiony. Jeśli więc znika przedmiot jego zainteresowania, jeśli znika bodziec, który go porusza, kiedy nie ma już piękna, które go podnieca, wtedy opada cała jego aktywność i powstaje dziwna pustka. (…) Natomiast spokojny człowiek, potrafiący się skupić, wyciszyć, dotrzeć do głębi, jest także wewnętrznie rozbudzony. Stany spokoju i wewnętrznego rozbudzenia idą zatem razem, współzależą od siebie i określają się wzajemnie.
(…) Modlitwa musi rozpoczynać się od takiego skupienia. Nie jest ono łatwe. Jak mało go w sobie mamy, spostrzegamy dopiero wtedy, gdy się o nie staramy. Jak tylko próbujemy się uspokoić, nachodzi nas prawdziwy niepokój. Podobnie jak wieczorem, gdy położymy się do snu, jakaś troska lub jakieś życzenie mogą nas ogarnąć z siłą o wiele większą niż w ciągu całego dnia. Właśnie wtedy, gdy chcemy być obecni, czujemy, jak bardzo ciągnie nas na wszystkie strony. Skoro tylko chcemy się wewnętrznie scalić i zapanować nad sobą, doświadczamy, co to znaczy rozproszenie. A jeśli chcemy być przytomni i otwarci na coś świętego, odczuwamy otępienie przytłaczające naszego ducha. Tego wszystkiego nie da się jednak zmienić, musimy to przetrwać, bo inaczej nigdy nie nauczymy się modlić.
Wszystko zależy od skupienia. Żaden podjęty w tym celu wysiłek nie pójdzie na marne. I nawet jeśliby cały czas modlitwy został przeznaczony na szukanie skupienia, nie byłby czasem straconym, bo w gruncie rzeczy skupienie to też już modlitwa. W czasach niepokoju, choroby lub wielkiego zmęczenia może być nawet dobrze poprzestać na tej «modlitwie skupienia». Ona uspokoi, wzmocni, pomoże. A nawet jeśli ktoś nie osiągnie więcej niż to, że wyraźnie dostrzeże, jak słabo mu to wychodzi, to już coś zyskał, już w jakiś sposób dotknął punktu poza roztargnieniem”.
Wypisuję z Przedszkola modlitwy Romano Guardiniego.
Uspokajam się?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.