W szpitalu w Pekinie zmarł w tych dniach w wieku niespełna 68 lat Qi Zhiyong – uczestnik krwawej masakry na Placu Tiananmen w Pekinie 4 czerwca 1989, który swój udział w tym wydarzeniu przypłacił ciężkim kalectwem.
Mimo odniesionych ran i późniejszych prób zmuszenia go do milczenia, do końca życia nie przestawał mówić o tamtej tragedii jako o zbrodni, której dopuścił się reżim komunistyczny. Przeżyte cierpienia i związane z tym przemyślenia doprowadziły go do przyjęcia chrześcijaństwa.
Urodzony w Pekinie Qi Zhiyong był pracownikiem jednego ze stołecznych przedsiębiorstw budowlanych. Miał 33 lata, gdy w maju 1989 postanowił dołączyć do studentów demonstrujących już od kilku miesięcy na Tiananmen – wielkim placu w centrum miasta, domagających się m.in. demokracji i przestrzegania w kraju praw człowieka. Gdy w niedzielę 4 czerwca tegoż roku władze, po nieudanych próbach nakłonienia manifestantów do rozejścia się, postanowiły siłowo rozprawić się z nimi, mężczyzna przybył na plac, gdzie był świadkiem krwawej pacyfikacji młodych ludzi.
"Widziałem rozjechane osoby, wszędzie lała się krew. Samochody opancerzone nadal jeździły w różne strony, jakby tam w ogóle nie było ludzi" – wspominał Qi. W czasie próby ucieczki żołnierze postrzelili go w obie nogi, toteż trafił on do szpitala, gdzie lekarze musieli mu amputować jedną z nich. Podczas przetaczania krwi zaraził się wirusem HCV (który wywołuje zapalenie wątroby i może doprowadzić do poważnego jej uszkodzenia). W 2017 stwierdzono u niego guza na wątrobie, który obecnie doprowadził do jego śmierci. Nie wiadomo jednak dokładnie, kiedy i w jakim szpitalu zmarł mężny świadek zbrodni komunistycznej, gdyż rodzina obawia się represji za ujawnienie takich faktów.
Mimo niepełnosprawności i różnych prób zastraszenia zmarły, póki żył, przez wszystkie te lata starał się przerwać milczenie władz wokół wydarzeń na placu Tiananmen. Wspominał, że firma, w której pracował przed tragedią, ofiarowała mu 100 tysięcy juanów (ok. 27 tys. dolarów według ówczesnego kursu) w zamian za milczenie na temat okoliczności, w jakich stracił nogę. On jednak odrzucił tę propozycję, mówiąc: "Będę opowiadał tę historię przez resztę swego życia, gdyż jest to nie tylko moja historia". I dodawał: "Gdybym przyjął tę ofertę, byłbym szalony, ponieważ jest odpowiedzialny przed tym narodem".
Taka jego postawa sprawiła, że nie miał żadnego wsparcia ani pomocy ze strony urzędników mających troszczyć się o niepełnosprawnych. On jednak nadal szedł swoją drogą, angażując się nawet w gromadzenie imion innych osób, poszkodowanych na zdrowiu w wyniku "incydentów z 4 czerwca", toteż mimo kalectwa doświadczał też różnych ograniczeń i restrykcji od wladz stołecznych.
Wiele sił do swych działań czerpał natomiast z chrześcijaństwa, na które się nawrócił po kilku latach. W jednym z wywiadów przyznał, że wychowano go "w wierze w nasz rząd", zaznaczył jednak, że to właśnie "rząd strzelił mi w nogi". Zwrócił też uwagę, że po wypadkach na placu "wiele osób straciło zaufanie do wychowania, polityki i ideologii partii komunistycznej i w ten sposób trafiliśmy do kościoła" .
W 2017 Qi powiedział, że modlił się za zmarłego wówczas Liu Xiaobo (1955-2017) – uwięzionego pisarza i naukowca chińskiego, dysydenta, laureata Pokojowej Nagrody Nobla w 2010 i współautora Karty 08 w obronie praw człowieka. "Modlę się za niego codziennie w imię Pana Jezusa" – napisał Qi w swym orędziu.
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).