Mnóstwo wokół synodu o synodalności nieporozumień. Warto to sobie poustawiać.
Stało się ostatnio słowem – wytrychem. Często przez chyba dość wielu słabo albo i wcale nie rozumianym. „Synod” „synodalność”, „synodalny”, „synodalnie” odmienia się ostatnio w Kościele, kościelnych gremiach i w mediach przez wszystkie przypadki. Jedni są synodem o synodalności – ciągle trwającym w sumie – zachwyceni, inni się go boją (choć pewnie większość wzrusza ramionami). Pojawiają się pełne entuzjazmu argumenty za, pojawiają się też ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami, jakie, zwłaszcza umiejętnie zmanipulowany, mógłby ze sobą nieść. I jak wiele podobnych spraw i ten synod budzi u niektórych skrajności: jedni dali by się zań pokroić, inni widzą w nim „ohydę spustoszenia”. A czym właściwie jest?
Synod czyli na wspólnej drodze
Słowo „synod” pochodzi od greckiego „sýnodos” i dosłownie oznacza „wspólną drogę”. Czyli zebranie – można powiedzieć – ale zebranie odbywane w tym celu, by iść razem; by jedność zachować albo jedność budować. Z kim?
No właśnie. To pierwszy chyba ogólnokościelny synod (czyli nie diecezjalny, prowincjalny czy plenarny), w prace którego mogło się włączyć tak wielu ludzi. Rozpoczął go papież Franciszek jesienią 2021 roku. Pierwszym jego etapem były spotkania w parafiach i innych wspólnotach, a potem – w dekanatach i ciut szerszych gremiach. Jednak, co ważne, spotkania te nie miały z góry określonego tematu, nad którym można by pracować. To sami uczestnicy takich spotkań mówili o tym, co chcieliby zauważyć, co ich cieszy, czym się martwią, co ich boli. Prowadzący spotkanie nie mieli zabierać głosu, a jedynie słuchać tego, o czym mówią pozostali jego uczestnicy. Relacje z tych spotkań przesyłano do diecezji. Na ich podstawie powstawało podsumowanie diecezjalne, które z kolei stawało się źródłem do opracowania podsumowań krajowych, a w końcu kontynentalnych. Te z kolei stały się podstawą do przygotowania Instrumentum laboris – czyli dokumentu, na podstawie którego prowadzone było spotkanie w Watykanie, w październiku tego roku (przedstawiciele Kościołów lokalnych byli wybierani przez te Kościoły, a wybór zatwierdzał – lub nie – papież Franciszek)
Słuchanie konsekwentne
Nie sposób nie zauważyć, że tego rodzaju procedowanie jest pięknym wprowadzeniem w życie idei synodu: idziemy razem. Czyli słuchamy, otwarcie mówimy o tym, o czym mówić chcemy. Czy na etapie przygotowywanie „podsumowań” możliwe były jakieś manipulacje? Możliwe – tak. Wie o tym każdy, kto przygotowywał kiedyś jakieś podsumowanie wielowątkowej dyskusji. Siłą rzeczy będzie stosował pewien filtr, szybciej zauważy tematy, które jego samego interesują. Ale przed celową manipulacją takiej czy innej nieodpowiednio dobranej grupy chroni chyba właśnie to, że jest tych podsumowań tak wiele. I z różnych kontynentów.
Ciekawym, z perspektywy tej „wspólnej drogi”, jest także dokument końcowy pierwszej, zakończonej niedawno sesji plenarnej synodu (całość - TUTAJ). Składa się z trzech części podzielonych na kilka, bardziej szczegółowych tematów. Warto przeczytać. Najciekawsze, że w każdym wyróżniono trzy sprawy: „zbieżności” – czyli to, w czym uczestnicy synodu się zgadzali, „kwestie do podjęcia” – swoisty protokół rozbieżności oraz „propozycje”, czyli to, w którym kierunku, zdaniem uczestników watykańskiego spotkania, powinny pójść dalsze działania, próby rozwiązania dylematów.
Usłyszeć, także to, czego bym nie chciał usłyszeć i poszukać możliwych rozwiązań wspólnych problemów. Tak chyba można by najkrócej określić to, co działo się – i jeszcze dziać się będzie – na synodzie. Właśnie. Najpierw usłyszeć.
„Synodalność” niesynodalna
Z wielu powodów, także w związku z tym, co stało się na „niemieckiej „drodze synodanej”, synod o synodalności budzi w sporej części wierzących obawy. W różny sposób zresztą wyrażane: ostrożnie, z umiarem albo i bez niego, na wszelki wypadek potępiając wszystko w czambuł. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jeśli ten synod to przede wszystkim słuchanie tego, co mówią członkowie Ciała Chrystusa, to trzeba zgodzić się na to, że mówić o związanych z nim sprawach mogę nie tylko ja i podobnie do mnie myślący, ale i ci, których poglądy znajdują się na antypodach tego, co sam uważam za słuszne. Na tym polega owo „pójście razem”: idziemy razem i czy chcę, czy nie chcę, powinienem się z głosem moich towarzyszy podróży liczyć. Nie mogę zatkać uszu i próbować „malkontentów” uciszyć, by tą metodą zyskać tych, którzy są niezdecydowani. Takie praktyki - ich pokusie można ulec np. w mediach - należy uznać za skrajne przeciwieństwo tego, czym jest synodalność. Cel nigdy nie uświęca środków. „Nie wykluczać”, „integrować” nie usprawiedliwia nigdy tworzenia nowych wykluczeń. Niestety, z taką postawą „walki o Kościół synodalny” można się dziś tu i ówdzie spotkać.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt synodalności. Mowa o nim w dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej „Synodalność w życiu i misji Kościoła” (całość np. TUTAJ). Przytoczmy jego 52 punkt.
Wymiar synodalny Kościoła zakłada komunię w żywej wierze różnych Kościołów lokalnych ze sobą nawzajem i z Kościołem Rzymskim, zarówno w sensie diachronicznym - antiquitas - jak i synchronicznym - universitas. Przekazywanie i przyjmowanie symboli wiary i decyzji synodów lokalnych, prowincjalnych i - w sensie specyficznym i uniwersalnym - ekumenicznych, wyrażały i gwarantowały w sposób normatywny tę komunię w wierze wyznawanej przez Kościół wszędzie, zawsze i przez wszystkich (quod ubique, quod semper, quod ab omnibus creditum est).
Proszę zwrócić uwagę: do tej pory pisałem o „universitas”. Czyli o komunii różnych Kościołów lokalnych dziś. W dokumencie jest jednak też mowa o „antiquitas”, czyli, najogólniej mówiąc, jedności z Tradycją Kościoła. To nie jest tak, że Kościół dzisiejszy, decyzją Kościołów lokalnych, ma prawo zerwać łączność z tym, w co Kościół od czasów Chrystusa wierzył. To bardzo ważne wskazanie wynikające ze świadomości, że chrześcijanie, także chrześcijanie XXI, nie są właścicielami Bożego objawienia, ale jego depozytariuszami. Naszym zadaniem, zadaniem Kościoła każdego wieku, jest przyjąć to, co niesie Tradycja (której bardzo ważną częścią jest objawienie zawarte w Piśmie Świętym!), zaadoptować do współczesności (ale nie zdradzić!), wprowadzić w życie i przekazać następnym wiekom. Z tej perspektywy z gruntu niezgodne z tym, czego uczył Kościół, są próby ignorowania tego, co niesie ze sobą Tradycja. I co też bardzo ważne, niezgodne z ideałem synodalności są czynione przez niektórych próby wyciszenia głosów domagających się zachowania wiary poprzednich pokoleń. Można się spierać o to, co jest, a co nie jest niezmiennym depozytem wiary czy moralności, ale, jeśli chce się pozostać wiernym idei synodalności, cenzurować tych, którzy wzywają do wierności Tradycji nie można.
Trudno nie zgodzić się z głosami tych wszystkich, którzy są entuzjastami synodalności w Kościele. Trudno też jednak ignorować głosy tych, którzy zauważają, że proces synodalności narażony jest na manipulacje. I jednych i drugich, właśnie w imię synodalności, trzeba słuchać. I co ważne, gdy pracuje się w mediach – do głosu dopuścić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.