Statystyki nie kłamią. Ale w wielu obszarach pokazują daleko idące zmiany nie tylko liczb, ale i mentalności.
Co roku, pod koniec października Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego dokonuje w parafiach liczenia wiernych. Chodzi o osoby obecne na niedzielnej Mszy, jak i przystępujące do Komunii. Gdyby popatrzeć na same jedynie statystyki, to sytuacja jest zgoła inna niż w czasach, kiedy praktyki religijne były wykonywane po cichu i w ukryciu. Natomiast dziś brak uczestnictwa w praktykach religijnych staje się dla wielu nawet zdeklarowanych katolików normą, która już przestała dziwić. Oprócz tzw. niezobowiązanych (dzieci do 7 roku życia, osoby chore i niepełnosprawne) lawinowo przybywa osób niezainteresowanych, dla których troska o oliwę wiary nie przedstawia już żadnego znaczenia.
Podobnie ma się rzecz z odniesieniem do standardów moralnych, zarówno w życiu osobistym, rodzinnym, jak i społecznym. Skoro brak jest jasnej deklaracji dotyczącej wiary w Jezusa Chrystusa, więzi z Nim, jak zachowywać normy, które wypływają z Jego nauczania, którego znajomość pozostawia wiele do życzenia? Chociaż silny kulturowo katolicyzm sprzyjał wielu pozytywnym zachowaniom moralnym, kulturowym i społecznym to jednak zbyt mało akcentował osobistą więź i umacnianie relacji z Osobą Jezusa Chrystusa. Z tego dopiero wypływają zasady i wartości. Kto spotkał Chrystusa, zachwycił się Nim, słucha Jego słów i swoim życiem przyjmuje orędzie Ewangelii, rodzi dobre owoce. I wtedy dla kogoś takiego obce staje się zdanie, zawarte na jednym z przywoływanych często memów: „Niedziela, idź do kościoła – nie czekaj, aż cię zaniosą”.
Społeczeństwo, w którym żyjemy, nie stanowi kulturowego monolitu. A współczesna kultura jest nacechowana silnym indywidualizmem, kryzysem więzi rodzinnych i konsumpcyjnym stylem życia. To wszystko sprawia, że pogoń za dobrami materialnymi wydaje się bardziej atrakcyjna niż troska o dobra duchowe. Ludzie stają się dla siebie konkurentami, rywalizującymi o wpływy, pozycje i znaczenie. To ma także wpływ na postrzeganie relacji z Bogiem – dla wielu wiara staje się sprawa prywatną (nie indywidualną!) i przez to nawet wstydliwą. W „kulturze chwili” rodził się dość powszechne przekonanie, że chrześcijaństwo praktykuje się w świątyni, a życie osobiste codzienne jest odległe albo nie ma nic wspólnego z sacrum, stąd może w nawet powinno podążać własnym, „świeckim” nurtem. Tylko że takie postrzeganie staje się karykaturą Ewangelii.
Wiara, która jest dynamizmem wynikającym z chrztu, domaga się ciągłej aktualizacji, rozwoju, ciągłego wsłuchiwania się w Ducha Świętego. W tej dziedzinie nie ma stagnacji. Rodzinna tradycja kulturowa w odniesieniu do wiary i religii to punkt wyjścia, reszta leży w rękach samego zainteresowanego. Chrześcijaństwo przyszłości musi być podjęte z osobistego wyboru, który zakłada niełatwe nieraz dojrzewanie, przekraczanie swoich ograniczeń, ale przede wszystkim ciągły powrót do najczystszego źródła, jakim jest Ewangelia, której ziarno rzucone w glebę serca domaga się wytrwałego pielęgnowania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.