Na pewno skłaniają do zadawania pytań.
Skończyłem niedawno nieco spóźniony urlop. Fajnie było oderwać się od codzienności. Większość czasu spędziłem w Beskidzie Niskim. Urokliwa kraina. I ciekawa. Pobyt w niej... Nie wiem jak innych, ale mnie skłania do różnych refleksji. I zadania pytań, których z perspektywy tętniących i żyjących teraźniejszością miast wielu nawet nie odważyłoby się zadać. Nie mówiąc już o udzieleniu na nie niepoprawnej politycznie odpowiedzi. Ale...
Ot, w okolicach Dukli natykam się na postawioną przez leśników tablicę z dwoma zdjęciami. Lotniczymi. Jedno z czasów II wojny światowej, drugie zrobione współcześnie. Można na nich, jak na mapie, zobaczyć zasięgi lasów. Ile ich było osiem dekad temu, ile jest ich dziś.... Podejrzewam, że to odpowiedź na prowadzoną parę lat temu propagandę aktywistów ekologicznych, którzy w kontekście budowy w tym rejonie drogi Via Carpatia mówili o ekologicznej klęsce niemal, o wycinaniu puszcz i dziewiczych lasów, wspaniałym domu dzikiej zwierzyny, która teraz nie będzie miała się gdzie podziać i zostanie skazana na wymarcie. Zdjęcia nie kłamią, samemu zobaczyć jak „pradawne” to knieje. Zresztą przed II wojną cały rejon Beskidu Niskiego uważano za przeludniony wręcz. Nie pasuje do tej pseudoekologicznej narracji, prawda?
W okolicy mnóstwo też wojennych cmentarzy. To „pamiątka” po pierwszej wojnie światowej. Tu i ówdzie można zresztą zobaczyć całkiem wyraźne jeszcze ślady po okopach. Na cmentarzach, swego czasu bardzo zaniedbanych, dziś w dużej mierze już odrestaurowanych, groby wielu młodych ludzi. Tak, wojna to zawsze straszliwa tragedia. Dla tych, którzy umierali od ran czy z zimna, dla tych, którzy stracili tam swoich bliskich. Jakże łatwo szafować cudzą krwią! Jednocześnie jednak te cmentarze są wyrazem autentycznego człowieczeństwa. Dlaczego? Zarówno tych, którzy zginęli służąc w wojskach austriackich (choć nazwiska często polskie czy czeskie), jak i tych, którzy walczyli po stronie Rosji (też pewnie nieraz Polacy) pochowano na tych samych cmentarzach. I to nie tak, że jednych w centrum, drugich pod płotem: i jedni i drudzy mają na nich godny, choć dość często bezimienny pochówek. Jakby faktycznie tam „i ci co się bronili i ci co się wdarli pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli”. „Zmarłych pogrzebać” to ważny uczynek miłosierdzia. Chwała tym, którzy w tym kontekście myśleli także o wrogach.
Beskid Niski to też, zwłaszcza w południowej części, sporo miejsc po nieistniejących wsiach. Swoje zrobiły nie tylko wojny, lecz przede wszystkim powojenne wysiedlenia. Te bardziej dobrowolne – mamienie rajskością Kraju Rad – ale też Akcja Wisła (1947-1950), podczas której wysiedlono Łemków na Ziemie Odzyskane. Część z nich po kilku latach zaczęła wracać, inni nie wrócili na stałe nigdy, bo i niespecjalnie mieli do czego. Przy cerkwiach, tych należących dziś do Kościoła prawosławnego, tchnące wyrzutem tablice ze słowem „pamiętamy”... Tak, to na pewno było wielką krzywdą. Ale jednak wzdrygam się przed jednoznacznym potępieniem tych działań. Nie tylko dlatego, że wysiedlenia – Polaków z Kresów Wschodnich, Niemców ze Śląska i Mazur – uznawano wtedy za dobry sposób na zażegnanie na przyszłość waśni na tle narodowościowym. Znam też przecież drugą stronę medalu. Pamiętam o mordach na Wołyniu, o powojennych działaniach w południowo- wschodniej Polsce oddziałów UPA; byłem na przykład w Jasielu czy Baligrodzie... Dziś też ciut inaczej patrzę na sprawę niż jeszcze dekadę temu z innego jeszcze powodu. Nie jesteśmy Ukraińcami – mówili długi czas Łemkowie – niesprawiedliwie potraktowano nas jako Ukraińców. Co dziś czytam na tablicy, datowanej na rok 2017, a podpisanej przez Zjednoczenie Łemków, na stacji w Gorlicach? Że z tej stacji wywieziono ponad 11 tysięcy osób narodowości ukraińskiej... Czas weryfikuje całkiem niedawne jeszcze narracje i tonuje kontrasty, nie pozwalając na ferowanie surowych i jednoznacznych wyroków....
Greckokatolicka czy prawosławna ta cerkiewka? To kolejny dylemat jaki ma zwiedzający Beskid Niski. Bo czasem trudno się połapać. Nic dziwnego. To kraina, w której w okresie międzywojennym część parafii greckokatolickich przeszła na prawosławie. „Wróciło do prawosławia” – piszą prawosławni, choć nie można wrócić tam, gdzie się nigdy nie było, prawda? Żyjący w XX wielu nigdy wcześniej prawosławnymi nie byli. OK, taka była tych ludzi decyzja. Jak to dziś jest nazywane? Działanie na rzecz tego, by ktoś opuścił własną wspólnotę, a przeszedł do innej? Bo nie odbyło się to przecież bez roztaczania wobec zawiedzionych własnymi duszpasterzami ciekawszej perspektywy, prawda? Prozelityzm zdaje się. Po upadku ZSRR wielokrotnie słyszałem zarzut prozelityzmu wobec katolików żyjących na tamtych terenach. I nie tylko w tym kontekście zresztą... Okazuje się, że istnieje prozelityzm dobry, kiedy ktoś przychodzi do nas, i prozelityzm zły, kiedy od nas odchodzi...
I jeszcze jeden temat, dla mnie bulwersujący. Nieistniejąca w zasadzie wieś Czarne, na północny zachód od doliny górnej Wisłoki. Miejsce poświęcone pamięci ofiarom obozu Talerhof (Austriacy w trakcie I wojny osadzali tam Łemków oskarżanych o szpiegostwo na rzecz Rosji) i „świętego męczennika Maksyma Gorlickiego (Sandowycza)”. I o tę postać mi chodzi. Urodził się w 1886 roku w Zdyni – czytam na umieszczonej tam tablicy. Po latach wstępuje do zakonu bazylianów, ale „rozczarowany poziomem życia duchowego” kieruje swoje kroki do Ławry Poczajowskiej, potem zaś, z błogosławieństwem przełożonego, do seminarium w Żytomierzu. Pierwszą parafię obejmuje w Grabiu (tym leżącym nieopodal?) i jest prześladowany przez władze austriackie za odprawianie nabożeństw oraz oskarżany o szpiegostwo na rzecz Rosji. Trafia do więzienia w Gorlicach, zostaje po głośnym procesie uniewinniony od zarzutów, ale po wybuchu wojny, bez rozprawy i wyroku zostaje rozstrzelany 6 września 1914 roku.
Ciekawa historia, prawda? Ciekawsze czego w niej nie dopowiedziano. Wystarczy poszperać w necie, sprawdzić miejsca i daty. Zdynia, rok 1886. To parafia greckokatolicka. Bazylianie – to w zaborze austriackim też zakon greckokatolicki. Ławra Poczajowska z kolei to zabór rosyjski. W 1833 roku tamtejszy klasztor, za wsparcie Powstania Listopadowego, został odebrany greckokatolickim bazylianom i przekazany Kościołowi prawosławnemu. W Żytomierzu zaś na początku XX wieku też funkcjonowało seminarium prawosławne, przeniesione tam z Krzemieńca. To wyjaśnia czemu, po objęciu parafii w Grabiu, święty Maksym prześladowany jest przez władze austriackie za odprawianie nabożeństw, bo przecież jako grekokatolik prześladowany by nie był. On po prostu szerzył wśród grekokatolików Łemkowszczyzny prawosławie. W wersji rosyjskiej, nie np. rumuńskiej czy greckiej, dodajmy. W chwili gdy miała paść zabijająca go salwa miał zresztą zawołać „niech żyje święte prawosławie”...
Nie potrafię oczywiście rozsądzić czy święty Maksym Gorlicki był rosyjskim szpiegiem czy nie. Choć niespecjalnie akurat mnie dziwi, że o szpiegostwo był oskarżany. Mamy jednak XXI wiek i życie, podobnie jak w historii Łemków, i do tego zamkniętego już niby rozdziału historii dopisało dalszy ciąg. Tak, chodzi o wojnę na Ukrainie i stosunek do niej prawosławia promoskiewskiego. Widzimy dziś, że rosyjskie prawosławie czynnie wspiera ideę „ruskiego (= rosyjskiego) świata” (Czynnie wspiera, bo nie chcę jednoznacznie ocenić, że ponad jedynym Panem, Jezusem Chrystusem, postawiło boginię Rosję). Czy ponad wiek temu było jakoś radykalnie inaczej? Czy prawosławie, to w wydaniu rosyjskim, i wtedy nie było narzędziem rosyjskiego nacjonalizmu i imperializmu? To jednak na wydarzenia początku I wojny na Łemkowszczyźnie rzuca nieco inne światło, nie pozwalając na czarno-białe oceny....
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.