Czy nie wydaje nam się czasem, że chrześcijanie powinni dokonywać rzeczy niezwykłych?
Co niedzielę widzimy ją w kruchcie kościoła. Po tych iluś latach kłaniamy się sobie, mówimy „Szczęść Boże”, choć przecież wiemy o sobie nawzajem tyle tylko, że tutaj, w tym miejscu oddajemy chwałę swojemu Bogu. Czasem łapię się na tym, że myślę o niej jak o Faustynie – siostrze-nieznajomej, która prawie niezauważalnie dla nas, uparcie wyprasza Boże miłosierdzie nam wszystkim.
Ilu jest takich? Mijanych co dzień ludzi, na których nasza uwaga skupia się tylko na moment. Tych przenikliwie, dogłębnie zwykłych – jakby byli dowodem, że Bóg naprawdę kocha nas dla nas samych. Ilu jest takich świętych, których imion nie potrafimy nawet zapamiętać, jakby wymazanych z naszej osobistej historii – a przecież takich, których życie w przedziwny sposób zazębia się z naszym, ich trwanie przy Bogu pozwala kroczyć łasce po niewidzialnych dla nas ścieżkach.
Czy nie wydaje nam się czasem, że chrześcijanie powinni dokonywać rzeczy niezwykłych? Czy nie powinno bić od nich jakieś światło – nie to związane z osobowością czy wpływem na ludzi, ale inne, dobrze widoczne, spoza nich? I czy nie jesteśmy tym samym mniej lub bardziej rozczarowani, że świat wokół wygląda jak wygląda, a nasze życie wśród wierzących, z nimi, niekoniecznie da się opisać serią entuzjastycznych westchnień?
Swoją drogą, gdybyśmy umieli dobrze się przyjrzeć, być może dostrzegalibyśmy pod powierzchnią zdarzeń te potężne siły: wiarę naszych przodków, krew męczenników, gesty tak wielu, bogactwo, które doprowadziło nas aż tutaj. Nasz wzrok jednak przyciąga coś innego: popularność głosicieli, rankingi hierarchów, analiza skuteczności wypraszających… Święci i PR. Wyznawcy i ich obecność w mediach społecznościowych. Duchowość sprowadzona do tego, na którym stopniu drabiny (poziomie wtajemniczenia?) my sami jesteśmy.
Kiedy słyszę wezwanie do nawrócenia, zastanawiam się, czy nam jeszcze zależy. Nam, nie tzw. grzesznikom, którzy do kościoła chodzą w kratkę, w niedzielę myją okna, w sierpniu sięgają po piwo i, jak się wydaje, unikają prostych ścieżek. Czy chce się jeszcze nawracać nam, wierzącym? Bo owszem, chcemy lepiej robić to, co robimy, podobają nam się precyzja i doskonałość, wystawanie ponad średnią. Nie dla nas płaca minimalna w niebieskiej walucie, łakniemy sukcesów i potwierdzeń. Łakniemy.
Tylko czego chce Bóg? Czego On właściwie chce, jak nas widzi, na czym Mu zależy?
Boży człowiek to nie Rembrandt umierający w biedzie czy inny Van Gogh, ktoś, kto niedoceniany okazał się mocarzem ducha, zyskał rozgłos i, sama nie wiem: siedzi w niebie i ma dziką satysfakcję, że otoczenie się myliło, a on nie, więc teraz pokaże, co potrafi. Dolindo, Dulcissima, Macha, Ulmowie, Perpetua i Felicyta – czy im zależało na rozgłosie, własnej nieskazitelności, dowodzeniu własnych racji?
Żyli zwykłym życiem. Kochali Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.