„Warto sobie uświadomić, że od początku wojny do dnia dzisiejszego przygotowano 54 tys. obiadów” – mówi ks. Oleksandr Bilskyj o specjalnej kuchni dla potrzebujących pracującej w jego parafii w Berysławiu w obwodzie chersońskim.
Mała, licząca zaledwie ok. 30 osób, greckokatolicka wspólnota w tej miejscowości na prawym brzegu Dniepru wcześniej organizowała niedzielne posiłki dla miejscowej ludności, które wraz z rozpoczęciem pełnoskalowej wojny rozszerzono na każdy dzień tygodnia.
Pomysł na projekt „Pięć chlebów i dwie ryby” zrodził się w czasie pandemii. Ewangeliczna nazwa proroczo zapowiedziała, iż faktycznie niewielka parafia o małych środkach z Bożą pomocą dokona rzeczy niezwykłych. Obecnie w tamtejszym kościółku codziennie spożywa pełnowartościowy posiłek ponad 100 osób (najwięcej przyszło jednego razu w liczbie 138). Inicjatywa przetrwała również czas okupacji Berysławia, kiedy ks. Bilskyj nie mógł dostać się do miejscowości, ale potrafił wysyłać potrzebne rzeczy lub pieniądze. Były to momenty, gdy na tamtych terytoriach brakowało podstawowych produktów żywnościowych. Z powodu dalszego zagrożenia, np. rosyjskimi ostrzałami, w mieście obecnie mieszka tylko 1/3 ludności sprzed wojny. Tym niemniej miejscowa wspólnota greckokatolicka wciąż udziela koniecznego wsparcia. Ks. Bilskyj wypowiada się z podziwem o swoich parafianach.
„Odkryłem, że oni są niezłomni. Odkryłem, że kiedy panuje spokój, kiedy wszystko toczy się dobrze, w ramach możliwości, to chyba nie tak bardzo poznajemy ludzi, jak wówczas, gdy przeżywają oni trudności, mają kłopoty i gdy otwierają swoje serca, gdy nawet nie przymykają oczu na chwilę snu, ale chcą pomóc. Zobaczyłem, iż to są nasi dzisiejsi bohaterowie. Szczególnie cieszy mnie to, że kochają swoich bliźnich. Raduje mnie, że poprzez okazywanie miłości bliźnim oni kochają Boga. I zawsze, każdego dnia, uczę się od nich: owej ofiarności, owej postawy służby, z jaką oddają się całkowicie temu szlachetnemu celowi, by karmić ludzi, wspierać ich – zauważa ks. Bilskyj. – Nazywam ich niezłomnymi, ponieważ cokolwiek by do nas nie dolatywało, jakiekolwiek dźwięki by się nie rozchodziły, jakkolwiek trudne nie byłyby okoliczności, oni, nie zważając na to wszystko – choć odczuwają strach (…) – nie mówią: «rozejdźmy się», ale raczej: «szybko przygotujmy, co trzeba, i rozdajmy, bo ludzie do nas przyjdą, oni na nas liczą, a jeśli my im nie damy jeść, to kto to zrobi» (…). Szczerze mówiąc, czasem wręcz fizycznie opadają mi ręce, po wysiłku, po zmęczeniu podróżą, po tych intensywnych dniach, kiedy szuka się owej pomocy, zbiera ją, przewozi; ale gdy przyjeżdżam do Berysławia i patrzę na nich, wówczas Pan daje siły, aby można było zrobić jeszcze więcej.“
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.