Czyli rzecz o przewidywaniu z górskimi wędrówkami w tle.
Sporo w ostatnich dniach alarmujących doniesień. Między innymi o pladze problemów psychicznych młodych ludzi czy o narastającej fali „dawnych” chorób zakaźnych, wywołanej lekceważeniem obowiązku szczepień. Czytam i na usta aż ciśnie się powiedzenie: „sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”.
Myślę że nie pomylę się jeśli powiem, że pierwsze to w dużej mierze efekt wychowywania „pod kloszem”, nie pozwalającego dorastającym wchodzić w dorosłość (czytaj – brać odpowiedzialność za siebie i innych); wychowania nad podejmowanie obowiązków preferującego zabawę, przed konsekwencjami własnych czynów chroniącego za spódnicą (nad)opiekuńczej mamy oraz pozwalającego dorastać w przeświadczeniu, że MNIE wszystko się należy. I jeszcze paru innych, podobnych przypadłości nowoczesnej pedagogiki. Dodam, na które nakłada się dziś problem zastępowania prawdziwych, nieraz trudnych relacji, powierzchownymi relacjami wirtualnymi.
W drugim wypadku... Cóż, jestem przekonany, że ludzie nie są głupi. Czytają (nie tylko oszołomów), rozmawiają, dzielą się doświadczeniami. Jeśli obawy dotyczące bezpieczeństwa szczepień dzieci czy zastrzeżenia wobec szerokiej gamy szczepień obowiązkowych przez lata kwitowano przyklejaniem etykietki oszołoma nie dziwi, że coraz więcej rodziców przestaje ufać rzetelności oficjalnych przekazów. Zwłaszcza teraz, gdy pandemia pokazała ukryte dotąd w tle szczepień krociowe zyski firm farmaceutycznych, a publikowane w mediach sprzeczne wyniki różnych badań mogły budzić podejrzenie, że toczy się między nimi zaciekła walka o rynki. Pewnie niejeden śledzący doniesienia z frontu walki z pandemią zadał też sobie pytanie, dlaczego w statystykach podaje się, ile osób złapało wirusa po raz drugi, a milczy na temat liczby tych, którym przydarzyło się to mimo (pełnego) zaszczepienia. Powtórzę: ludzie nie są głupi. Te i podobne gry wokół sprawy szczepień na pewno nie zbudowały zaufania do nich, a tylko dały argument podejrzliwości.
Głośno zrobiło się ostatnio o jeszcze jednym pomyśle. W moim przekonaniu niemądrym, niebezpiecznym, wcale nie nowym, ale ciągle powracającym. Co tworzy (słuszne czy nie) przeświadczenie, że powoli jesteśmy przygotowywani na wprowadzenie tych zmian mimo wszystko. Chodzi o pomysł zlikwidowania gotówki i zastąpienia jej płatnościami elektronicznymi. Powiem ostro: gdybym nie był generalnie przeciwnikiem kary śmierci, to powiedziałbym, że forsujących takie pomysły powinno się postawić pod murem i rozstrzelać. Ale jako że jestem, powiem, że trzeba za promowanie czegoś takiego karać wieloletnim więzieniem. Dlaczego?
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby na to pytanie odpowiedzieć. Można jako absurdalne uznać obawy różnych wietrzących wszędzie spiski, że to prosta droga do tego, by banki poczuły się właścicielami (!) naszych (!) pieniędzy. Choć aż tak bardzo absurdalne te obawy nie są. No bo jeśli jakiś dyrektor ważnego banku "pożyczy sobie" jakąś wielką sumę z tego banku co się stanie? Bank upadnie? Wolne żarty. Przecież będzie niezbędny do prowadzenia bezgotówkowych rozliczeń. Trzeba będzie go ratować. Może pieniędzmi wszystkich podatników, może, sprytniej, pieniędzmi klientów. Rojenia? Wszystko to już przerabialiśmy. Już raz moje pieniądze okazały się nie moje (sprawa OFE), już ratowano banki po „nietrafionych inwestycjach” prominentnych pracowników zasilając je z kiesy podatników (nie chodzi o polskie banki), a i teraz wspieramy je chcąc nie chcąc godząc się na niskie oprocentowanie oszczędności przy szalejącej inflacji (i potężnym wzroście oprocentowania kredytów). Ale dobrze, niech będzie że to obawy absurdalne, że państwo nie pozwoli (zbyt mocno?) okraść swoich obywateli. Czy jednak nie pozwoli też bankom albo samo nie skorzysta z możliwości, by obywateli kontrolować?
Zwolennicy wycofania gotówki podnoszą argument, że takie postawienie sprawy pozwoliłoby ukrócić podatkowe oszustwa, płacenie „pod stołem” korupcję itd. Tak, na pewno. Jednocześnie jednak nie pozwoliłoby bez wiedzy banku (i państwa) dać komuś napiwek, wspomóc żebraka, o całkowitej kontroli nad tym, kto jaką instytucję wspiera swoimi datkami, już nawet nie mówiąc. Łatwo sobie wyobrazić: za rządów jednych ten obywatel wpłacił Owsiakowi, więc poczeka na załatwienie sprawy w urzędzie, tamten, za innych rządów, dał na Caritas, więc podobnie. Więcej, dzięki takiej kontroli wiadomo, że obywatel X kupuje za dużo wódki, obywatel Y ma ciągoty do hazardu, a Z sporo wydaje na lekarstwa. Do tego - pamiętajmy - dochodzą dane pozyskane z naszych telefonów komórkowych... Chore rojenia? Jest już kraj, w którym podobny system kontroli działa. Dla dobra i szczęścia jego obywateli oczywiście. W sumie co za problem powiedzieć, że taka permanentna kontrola na co wydajemy, to też dla naszego dobra? Ot, dla ukrócenia finansowania terroryzmu? Już przecież przełknęliśmy upokarzające lotniskowe procedury bezpieczeństwa, które każdego kto ma pasek u spodni traktują jako podejrzanego o planowanie zamachu. Ale dobrze, niech będzie, że to przesadzone obawy. Jest jednak coś, co nie pozostawia już cienia wątpliwości, że rezygnacja z gotówki to krok dla społeczeństwa bardzo niebezpieczny, wręcz samobójczy. Możliwość wystąpienia awarii.
Truizmem jest stwierdzenie, że płatność bezgotówkowa wymaga działania internetu, a ten działa zasilany energią elektryczną. Krótka awaria to nie problem. Ale trochę dłuższa, o większej skali? Złośliwie: spowodowano choćby tym, że było pochmurno i nie było wiatru, a myśmy postanowili wszystko opierać na zielonej energii? Obywatel, odcięty od swoich pieniędzy, nawet bułki nie kupi. Już mniej złośliwie: a większy atak hakerski na bankowe serwery albo na infrastrukturę energetyczną? Pojawiłby się chaos nie do opisania. Nie mówiąc już o tym, co by się stało, gdyby za tym wszystkim stała nie grupka hakerów, ale dysponujące znacznie potężniejszymi środkami i mogące wyrządzić infrastrukturze znacznie większe szkody wrogie państwo. Które zresztą zapewne po środek ten sięgałoby tym chętniej, im większą szkodę mogłoby w ten sposób wyrządzić... Nawet niewielka ilość gotówki w portfelu obywatela to poduszka, pozwalająca zareagować elastyczniej i spokojniej przejść przez takowe perturbacje. Czy dziś, patrząc na bombardowane ukraińskie miasta, trzeba wielkiej wyobraźni, żeby możliwość takich konsekwencji zrezygnowania z gotówki zauważyć?
Zaczęły się w Polsce ferie, więc skończę „feryjnie”... Są w polskich Tatrach dwa, krótkie odcinki szlaków, którymi nigdy nie zdarzyło mi się iść. Jednym z nich jest ... wejście na Kasprowy z Hali Gąsienicowej. To znaczy szedłem tam, co najmniej dwa razy, ale „wariantem zimowym”. Nie, jak chodzi się latem, stokiem Beskidu, ale mniej więcej na prawo od linii kolejki wprost na Kasprowy. Tak ten szlak zimą był (jest?) wyznakowany. Dlaczego? Nie jestem pewien, ale podejrzewam, że nie chodzi tylko o ograniczenie możliwości zderzenia się z narciarzami. Jest chyba jeszcze inny problem: stoki Beskidu są na oko chyba jednak bardziej lawiniaste. Na wszelki więc wypadek.... No właśnie: na wszelki wypadek. Przewidywanie możliwości wystąpienia kłopotów to jedna z najważniejszych umiejętności, jaką człowiek powinien w życiu posiąść. Optujący za wycofaniem z obiegu gotówki jakby zupełnie tych wszystkich zagrożeń nie widzieli. Jak wchodzący w burzy na Giewont: na razie nikomu nic się nie stało, jest nas tak wielu, (prawie) nikt się nie wycofuje, co miałoby się stać? A wystarczy odrobina zdrowej wyobraźni...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.