Zastanawiał się nad różnicą między dawnymi pieśniami a tymi śpiewanymi dzisiaj, w których Jezus jest mym Przyjacielem, kimś bliskim, stojącym pozornie niemal na równi ze mną.
Mówił, że to swoiste „skrócenie dystansu” sprawia, że trudno jest włączyć się w śpiew. Kiedyś, tradycyjne pieśni pokazywały Boga władczego, potężnego – człowiek czuł własną nędzę i to, że przychodzi po wybawienie, odpuszczenie grzechów. Dziś – niemal jak po przysługę do kumpla (Kumpla).
Być może to uogólnienie, ale coś w tym jest. Dawne dostojeństwo tekstu i melodii zdawało się sprzyjać atmosferze skupienia, pokornego czekania na łaskę Najwyższego. Zresztą temat co i dlaczego śpiewać lub – częściej – czego nie śpiewać, zwłaszcza podczas liturgii, ciągle powraca w różnych konfiguracjach (temat rzeka; nie wiem, czy tak globalnie można powiedzieć: dostatecznie dużo się tu zmieniło na lepsze na przestrzeni lat). Proboszczowie, organiści, różni inni zaangażowani w temat: ich praca, wiedza, przekuwanie jej w praktykę, to wszystko zasługuje na docenienie i postawę „wdzięcznego posłuchu” ze strony naszych wspólnot.
Śpiew, to czego nas uczy śpiewanie, a także sztuka, wystrój wnętrz kaplic i kościołów – można rozumieć jako grunt, na którym budowana jest modlitwa, coś co rzutuje na kształt relacji ze Stwórcą. Samo przygotowanie do stawania przed Bogiem – przyznajmy – jest tyle istotne, co trudne. To „stawanie” nie jest serią pojedynczych aktów modlitwy, ale jakąś całościową postawą, całokształtem życia. Co temu sprzyja, co temu przeszkadza? Łatwo jest szukać winy w świecie, współczesnej mentalności, wszystkim co zewnętrzne. Czy nie łapiemy się jednak na tym, że i w naszych wspólnotach i sposobie chrześcijańskiego bycia jest wiele z tego, co sentymentalno-ckliwe albo abstrakcyjne, oderwane od rzeczywistości (tak jak czasem tekst piosenki zdaje się mieć niewiele wspólnego z tym, co o Bogu mówi teologia).
Gromadzenie wrażeń, dbanie o to, by jak najwięcej „duchowego” doświadczyć, bycie świadkiem jako gadanina o własnych przeżyciach – czy to na pewno za każdym razem jest szukanie królestwa? Czy nasze zanoszone w dobrej wierze prośby o bycie blisko Boga nie wydają się nam niespełnione dlatego, że owo „blisko” rozumiemy jakoś fałszywie? Bo czy życie, nasze własne życie: rytm wstawania i kładzenia się spać, ludzie, którym chcąc nie chcąc mamy służyć (bo to oni są blisko), codzienny, nasz własny kontekst cierpienia i radości – czy to wszystko nie jest dla nas najważniejszym, podstawowym wyznacznikiem bycia z Bogiem?
Może tak jak z pieśniami: trzeba wiedzieć, co się śpiewa i w jakim kontekście. Tak by świadomie wyśpiewywać własne życie. Godzina po godzinie otrzymywać z ręki Stwórcy łaskę nadziei, wyciągać ręce do swojego Przyjaciela Jezusa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.