Realizować powołanie to nie gdybać i marzyć, ale próbować kochać tu i teraz.
Przyznaję, z mieszanymi uczuciami czytałem rozmowę Dawida Gospodarka z KAI z Tomaszem Terlikowskim o księdzu Blachnickim i ruchu oazowym. Ot, różne spojrzenia – pomyślałem. Każdy ma prawo widzieć pewne sprawy inaczej. Ale kiedy doszedłem do odpowiedzi na pytanie o to, co by ks. Blachnicki powiedział o dzisiejszej rzeczywistości z perspektywy roli świeckich w Kościele, uśmiechnąłem się. Oczywiście nie wiem co sobie w niebie (mam taką nadzieję) myśli dziś ks. Blachnicki. Ale jako ktoś przez lata aktywnie w Ruch Światło-Życie zaangażowany i w sumie ciągle czujący się jego uczestnikiem widzę, że redaktor Terlikowski niewiele z tego wszystkiego zrozumiał. Zacytuję, bo nie oddam dobrze tych myśli
Pewnie by się (ks. Blachnicki - AM) zasmucił, że ci młodzi ludzie wychowani przez niego w latach 70-tych, a potem już bez niego, ale dzięki założonej przez niego wspólnocie, ludzie których wyemancypował w tej rzeczywistości kościelnej i świeckiej, których bardzo wysoko podniósł, dał im poczucie uczestnictwa w życiu Kościoła, na początku lat 90-tych tak naprawdę zetknęli się z rzeczywistością, która nie dawała im wielu możliwości realnego zaangażowania się w życie Kościoła. Wielu z nich poszło na teologię, wielu z nich chciało działać. Jedyne, co im Kościół oferował, to praca katechety. Tak naprawdę nie otwarto dla nich ani diecezji, ani kurii, ani uczelni teologicznej. Dużo czasu minęło, zanim pojawili się pierwsi świeccy profesorowie teologii, a co dopiero kobiety. Tym byłby zasmucony, że ten wielki ruch emancypacji świeckich zderzył się z rzeczywistością instytucji, która kompletnie nie była w stanie w Polsce tego ruchu przyjąć.
No i wylazły nasze, świeckich, kompleksy. Pomijam, że oazy były ważnym środowiskiem wzrostu wiary dla wielu sióstr zakonnych oraz kleryków, dziś kapłanów i biskupów, nie tylko świeckich; w śląskim seminarium w latach osiemdziesiątych oazowiczów była chyba większość. Pomijam tych świeckich profesorów teologii, na których rzekomo tak długo trzeba było czekać, choć w 1990 roku miałem na KUL wykłady z dziś profesorem, Krystianem Wojaczkiem. OK. Ale czy naprawdę nasza, świeckich rola w Kościele, powinna polegać na tym, byśmy stawali się prominentnymi pracownikami kurii czy zostawali profesorami teologii? A w parafii: mamy za proboszczów decydować co i jak, a nie tylko radzić? Na jakich to etatach Kościół w Polsce miał ten „wielki ruch” oazowy przyjąć? No i dlaczego tak pogardliwie o pracy w szkolnej katechezie: to jest za mało zaszczytne zajęcie? Powiedziałbym, że to jedno z najważniejszych zadań, jakie można w Kościele pełnić. Dużo ważniejsze niż uczestniczenie w jakichś kościelnych gremiach: to pierwsza linia frontu, dająca całkiem szerokie pole dla wielu inicjatyw. I jeśli ta praca nie jest doceniana, to raczej akurat nie przez księży, ale przez wielu świeckich, którzy zamiast dziękować katechetom za ich trud i wspierać jak tylko można, głównie zgłaszają przeróżne, często niesprawiedliwe pretensje.
Nie mam jednak zamiaru się sprzeczać o to, ile władzy i splendorów w Kościele (bo do tego się myślenie redaktora Terlikowskiego sprowadza) powinni mieć duchowni, a ile świeccy. Ale jako człowiek wychowany między innymi w Ruchu Światło-Życie wiem, że nie o dążenie do władzy i splendorów w tym Ruchu chodziło (i chodzi), ale o służbę. O to, by gorzej czy lepiej uformowany chrześcijanin podjął konkretną diakonię. Na rzecz bardzo szeroko rozumianej wspólnoty Kościoła. Niekoniecznie w strukturach decyzyjnych, niekoniecznie na poletku „kosciółkowatości”.
O co chodzi? Myślę o losach ludzi z pierwszych grup oazy w mojej parafii (niech mi Proboszcz tę „moją parafię” wybaczy, po prostu się z nią identyfikuję ;)) Ot, wychowawczyni w różnych ośrodkach pracy z trudną młodzieżą, kilkuletni epizod pracy katechety więziennego, teraz kurator sądowy. Wychowawczyni w domu dziecka. Krótko nauczyciel historii, wywalony z pracy w stanie wojennym, redaktor Małego Gościa Niedzielnego, działacz Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, mocno po 89 roku zaangażowany w działalność samorządową – aż do stanowiska wiceprezydenta miasta. Górnik. Nauczycielka przedszkola. Zaangażowana w odnowę Kościoła w Niemczech. To nasza pierwsza grupa. A potem pojawili się na spotkaniach przyszli lekarze, nauczyciele, także w szkołach specjalnych, katechetki, policjant, na różnych stanowiskach pracownicy struktur samorządowych, pracownica opieki społecznej, pielęgniarki, inżynier-automatyk, pracownik poradni życia małżeńskiego, siostra zakonna... Nie wiem co robi reszta, z większością siłą rzeczy nie mam kontaktu. Wielu z nich to przy tym często całkiem dobrzy rodzice i małżonkowie (tu są wyjątki). Czy to wszystko o czym piszę, nie jest przypadkiem naszym, świeckich, miejscem we wspólnocie Ludu Bożego? Czy żeby dobrze Kościołowi służyć muszę zajmować jakieś eksponowane kościelne stanowisko? I frustrować się, że są ważniejsi ode mnie, choć ja bym się lepiej nadawał?
Tak, tu tkwi sedno problemu niedoceniania świeckich w Kościele. W fałszywej eklezjologii, która bycie w Kościele zawęża do bycia docenionym w kościelnej hierarchii, w procesach decyzyjnych. Nie przeczę, że księża pełnią czasem funkcje, które można uznać za marnowanie ich powołania; w tych sytuacjach to oni wchodzą w świeckie buty. Ale nie przesadzajmy. Na pewno nie ma powodu biadolić, że nie ma odpowiednio godnego miejsca dla świeckich w Kościele. Nie musiałem studiować teologii, żeby to widzieć. Całkiem dobrze pokazał mi to właśnie ruch oazowy. Inspirowani przez ks. Blachnickiego, patrzyliśmy na Kościół w duchu diakonii, służby; w duchu soboru, który przypomniał, że zadaniem ludzi świeckich jest zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej, Tak, być matką, wychowawcą, pielęgniarką, sprzedawcą, kierowcą, hydraulikiem i wiele, wiele innych, to nie tylko rola w społeczeństwie, ale i w Kościele. To prosta konsekwencja faktu, że Kościół jest ludem Bożym. Wprost wynika to też z obrazu Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa, w którym poszczególne członki zgodnie ze sobą współpracują. Każdy pełniąc powierzone mu zadanie i nie obrażając się jedni na drugich, że ten ważniejszy, a ten mniej.
Niestety, niektórzy świeccy zdają się dziś myśleć, że ich miejscem w Kościele jest zastępowanie księży gdzie się da i w czym się da. W tym wszystkim, co przynosi jakąś władzę i zaszczyt oczywiście, bo taka praca w szkole, jak najbardziej dziś dla świeckich dostępna, to dla nich zadanie w Kościele znacznie poniżej ich ambicji. Parę innych zresztą też. Skutek z tego i taki, że nieraz, gdy mowa np. o niezwykle ważnej roli ojca czy matki w Kościele – wszak są pierwszymi świadkami wiary dla swoich dzieci – traktuje się to jak bajeczkę na otarcie łez dla maluczkich. A to nie tak. My, świeccy, mamy dobrze wypełniać swoje świeckie zadania. I tak budować królestwo Boże.
***
Napisałem, że nigdy nie przestałem być oazowiczem. Chciałbym wyjaśnić. To prawda. Nigdy nie przestałem, tylko po przejściu programu formacyjnego zrobiłem to, co powinien zrobić każdy jako tako już uformowany chrześcijanin: podjąłem diakonię, służbę – dla dobra wspólnoty Kościoła. Dlatego podczas studiów – najpierw w seminarium potem na KUL – ciągle pomagałem jako animator w letnich oazach. Dlatego podjąłem na czternaście lat pracę jako katecheta, po drodze, dla poszerzenia obszaru kontaktu z uczniami, ukończywszy nawet kurs przewodnicki. Z tego też powodu, ponad 15 lat temu, na stałe związałem się z portalem Wiara.pl. Nie dla zaszczytów, dla służby.
Dlatego też, już jako całkiem dorosły, wróciłem w swojej parafii do posługi lektora i psałterzysty (nie mogłem słuchać ministrantów nie rozumiejących co czytają ;), a później zostałem nadzwyczajnym szafarzem Komunii i posługuję chorym. Dlatego też swego czasu uczyłem KSMowczów gry na gitarze, a potem, na prośbę opiekuna ministrantów, ze dwa lata prowadziłem zespół lektorów, by przede wszystkim rozumieli co czytają. Drobniejsze „zaangażowania” pominę... Po prostu: trzeba podejmować konkretną służbę, nie czekając na zaproszenia od nie wiadomo kogo i do nie wiadomo czego.
I myślę, że tak na swoje obowiązki domowe, pracę i wiele innych dodatkowych zajęć patrzy wielu moich oazowych przyjaciół. Choć nie są to zajęcia tak bezpośrednio związane z życiem w Kościele. Po prostu podjęli służbę: zajęli się różnymi sprawami i starali się (i starają do dziś) kierować nimi po myśli Bożej. To takie proste, że kiedy słyszę narzekania, jak to nie ma odpowiedniego miejsca dla świeckich w Kościele, po prostu chce mi się śmiać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.