Terlikowski: Ks. Blachnicki bardzo wyemancypował świeckich katolików. Oni potem nie mieli gdzie się odnaleźć

„Gdybym miał opisać jednym słowem, kim był ks. Franciszek Blachnicki, na pewno powiedziałbym: reformator. To był człowiek, który rzeczywiście chciał reformować, był człowiekiem głęboko odczuwającym z Kościołem” – mówi Tomasz Terlikowski. W rozmowie z KAI autor książki „Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę” przybliża postać założyciela Ruchu Światło-Życie i wskazuje, czym dziś może nas inspirować. Dziś przypada setna rocznica urodzin ks. Blachnickiego.

Reklama

Ks. Blachnicki znał teologię niemiecką i nauki soborowe. Nie był bezkrytyczny, potrafił wynieść z nich to, co najlepsze. Doświadczenie tej niemieckiej teologii oraz nauce Soboru Watykańskiego II sprawiło, że rzeczywiście widział on Kościół jako Wspólnotę. To było kluczowe. Dlatego chciał mieć parafię, w której jest nie tylko proboszcz i kilku wikariuszy, ale też grupa świeckich współpracowników, która przejmuje bardzo wiele z dotychczasowych obowiązków księży. Dalej są kolejne kręgi osób zaangażowanych w ewangelizację małżeństw, w ewangelizację dzieci, w ewangelizację ludzi młodych, w pomoc ubogim, w walkę z aborcją. Warto przypomnieć, że ks. Blachnicki był wielkim obrońcą życia.

Kościół jako całość miał się składać zdaniem ks. Blachnickiego właśnie z takich wspólnot parafialnych, dynamicznych i współpracujących ze sobą. Ten pomysł był bardzo rewolucyjny, spójrzmy z czego on wyrastał: ks. Blachnicki najpierw diagnozował sytuację Kościoła, jaką zastał. Był w tej diagnozie bardzo wyrazisty i ostry. Na listy Episkopatu reagował uwagami, które nanosił w swym pamiętniku, pisał np., że biskupi znowu napisali wezwania do modlitwy, ale może byśmy w końcu coś zrobili, zamiast tylko się wzywać na modlitwę…

Kiedy analizował katechezę parafialną, mówił, że ten model duszpasterstwa, w którym większość księży skupia się generalnie na pracy katechetycznej z dziećmi i młodzieżą, przy ich najlepszych chęciach doprowadzi do klęski. Ks. Blachnicki uważał, że wiarę przekazują dzieciom zazwyczaj jako pierwsi rodzice, w związku z tym katechezę trzeba przekierować na formację ludzi dorosłych. Oni zaś przekażą wiarę swoim dzieciom. Żeby ta formacja i ta katecheza w ogóle do czegoś prowadziła, katecheza musi prowadzić do żywej wspólnoty. W innym przypadku prowadzi do niewiary.

Kilkadziesiąt lat po jego śmierci zauważamy, że ta część jego diagnozy sprawdziła się świetnie, tzn. mamy rozwiniętą katechezę ze wieloma podręcznikami, z profesorami specjalistami od katechetyki. To wszystko jakoś działa… Tylko korzyści, które powinny z tego wypływać nie ma.

W wizji Kościoła ks. Blachnickiego był też biskup blisko ludzi, z nimi. W pewnych kwestiach współodczuwał z Janem Pawłem II. Ten model biskupa bardzo bliskiego ludziom był obecny u Karola Wojtyły. W związku z taką wizją, ks. Blachnicki borykał się z wieloma przeciwnościami. W diecezji tarnowskiej był dyskryminowany. Czasami biskup nie wydawał misji kanonicznej setce księży, którzy przyjeżdżali na oazy. Dlatego ks. Blachnicki wiedział, że albo Kościół będzie wspólnotą, albo ludzie będą z niego wychodzić ku niewierze – nawet, jeśli będą doskonale, najbardziej skutecznie uformowani na katechezie.

A jeśli chodzi o jego wizję roli świeckich w Kościele – gdyby spojrzał na to, co dzisiaj się dzieje w polskiej rzeczywistości, co by na to powiedział? Czy coś by go zasmuciło, ucieszyło? Coś by doradził?

Myślę, że najbardziej by go zasmucił fakt, że ten jego wielki projekt reformy Kościoła w Polsce stał się po prostu ruchem, ruchem zbudowanym wokół myśli ks. Blachnickiego.

To był człowiek, który miał tysiąc pomysłów na sekundę, często czerpanych od innych, z rozmowy, ze spotkania, z czegoś, co zobaczył. Cały czas ten ruch zmieniał się, ewoluował, dodawał do niego nowe elementy: tutaj element charyzmatyczny, tu ruchu rodzinnego. Nie wiadomo, jaki kształt miałby ten ruch, gdyby ks. Blachnicki nie wyjechał za granicę. Zresztą biorąc pod uwagę jego silny antykomunizm, jego bardzo ostry język, wcale nie jest powiedziane, że nie zginąłby przed ks. Popiełuszko. Mógłby być pierwszy na liście.

Pewnie by się zasmucił, że ci młodzi ludzie wychowani przez niego w latach 70-tych, a potem już bez niego, ale dzięki założonej przez niego wspólnocie, ludzie których wyemancypował w tej rzeczywistości kościelnej i świeckiej, których bardzo wysoko podniósł, dał im poczucie uczestnictwa w życiu Kościoła, na początku lat 90-tych tak naprawdę zetknęli się z rzeczywistością, która nie dawała im wielu możliwości realnego zaangażowania się w życie Kościoła. Wielu z nich poszło na teologię, wielu z nich chciało działać. Jedyne, co im Kościół oferował, to praca katechety. Tak naprawdę nie otwarto dla nich ani diecezji, ani kurii, ani uczelni teologicznej. Dużo czasu minęło, zanim pojawili się pierwsi świeccy profesorowie teologii, a co dopiero kobiety. Tym byłby zasmucony, że ten wielki ruch emancypacji świeckich zderzył się z rzeczywistością instytucji, która kompletnie nie była w stanie w Polsce tego ruchu przyjąć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama