Czyli Hiob, rock’n’roll i czego tam jeszcze scenarzyści wymyślą.
W weekend proponowaliśmy Państwu obejrzenie filmu w „Dolinie Elah” – świetnego, rozgrywającego się współcześnie dramatu, w którym ojciec próbuje najpierw odnaleźć swego syna, a gdy okazuje się, że chłopak nie żyje, dowiedzieć się, jak doszło do jego śmierci.
Niby to kino wojenno-rozliczeniowe (młodzieniec wrócił z misji wojskowej w Iraku; amerykańska armia utrudnia śledztwo), ale też pełne biblijnych odniesień, na co wskazuje już sam tytuł filmu. Wszak dolina Elah miała być miejscem, w którym Dawid walczył z Goliatem.
W filmie Dawidem jest ojciec, który zmaga się z kilkoma Goliatami jednocześnie: biurokracji, obojętności, mentalności korporacyjnej itd. Pojawia się tutaj także król Saul (w pytaniu pewnego dziecka), któremu na dobranoc opowiadana jest ta biblijna opowieść.
- Dlaczego król Saul pozwolił chłopcu walczyć z olbrzymem? – pyta chłopczyk, ale pytają także twórcy filmu. Kogo? Rzecz jasna ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo to przecież on jest tym współczesnym Saulem, wysyłającym w bój niezliczonych chłopców-Dawidów.
Czytamy Pismo święte tak, aby ono „nas odczytywało”. A łaską jest możliwość rozpoznania siebie w tej czy innej postaci, w tej czy innej sytuacji. Biblia nie jest napisana dla jakiejś nieokreślonej ludzkości, ale dla nas, dla ciebie i ciebie, dla mężczyzn i kobiet z krwi i ciała, mężczyzn i kobiet posiadających imię i nazwisko, tak jak ja i ty.
To słowa wypowiedziane niedawno przez papieża Franciszka. A jak widać i filmowi scenarzyści mogliby się pod nimi podpisać. Np. tacy bracia Coen. Albo bracia Taviani.
Ci pierwsi nakręcili przecież swego czasu „Poważnego człowieka” – historię Hioba, tyle że z rock’n’rollowych lat ’60 XX wieku. Ci drudzy w pamiętnym „Dzień dobry, Babilonio” umieścili zaś kilka biblijnych opowieści naraz, choć przecież ostatecznie jest to film o początkach kinach i powstaniu słynnej „Nietolerancji” Griffitha. Filmu (oczywiście, jakżeby inaczej), także biblijnego. Nim jednak bohaterowie Tavianich trafią do Hollywood, zostaną najpierw pobłogosławieni i pożegnani przez ojca, który wyprawi dla nich swoistą Ostatnią Wieczerzę. A będą też musieli - niczym biblijny Józef – zmagać się z nienawiścią i zazdrością swych okrutnych braci.
Takich biblijnych nawiązań jest w tym filmie dużo więcej. Takich niby współczesnych, a jednak z Biblii wysnutych filmów, też wciąż powstaje całkiem sporo. Co jest pocieszające. Nasza Święta Księga wciąż inspiruje. Pozwala lepiej rozumieć i interpretować to, co przydarza się nie tylko fikcyjnym filmowym bohaterom, ale każdemu z nas.
Dlaczego nie czytać jej także samemu, mały fragment każdego dnia? To sprawi, że poczujemy, iż Pan jest blisko nas i napełni nas odwagą na drodze życia.
- że raz jeszcze zacytuję papieża Franciszka, a na koniec zagram coś z przytupem, ze wspomnianego już, niby hiobowego, ale przecież wcale nie tak „Poważnego człowieka” :)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).