Zaufać Bogu można na dwa sposoby. Pierwszy i najczęstszy sprowadza się do przekonania, że Bóg spełni nasze prośby, stanie po naszej stronie, zatwierdzi nasz punkt widzenia. Choćby tysiąc padło u mojego boku, ale ja się ostoję: tu na ziemi.
Drugi polega na rezygnacji z własnego punktu widzenia i zgody na Boży. Czy się na tej ziemi ostoję, czy się nie ostoję, przyjmuję decyzję Boga: i to nie dlatego, że nie mam innego wyjścia, ale że ufam Jego miłości.
Zbadajmy: jaka była nasza pierwsza reakcja uczuciowa na to ostatnie zdanie?
Bo bardzo często człowiek na samą taką myśl reaguje gwałtownym sprzeciwem. On przecież chce wierzyć w miłującego Boga, a nie może pojąć innego rodzaju miłości niż taka, która by przynosiła doczesne powodzenie i zdrowie jemu i jego bliskim. On przecież wie, na czym polega szczęście, i Bóg powinien wiedzieć to także.
To oczywiście prowadzi do mnóstwa problemów praktycznych. Codzienne doświadczenie uczy, że Bóg wielu próśb nie spełnia; kogoś nie obronił przed nieszczęściem, komuś nie dał upragnionego awansu… a przecież chyba prosili… W takim razie może trzeba spełnić jakieś warunki, żeby uprosić swoje? Takie a takie nabożeństwo? Litania? Formuła? Nowenna? Takie a takie wyrzeczenie? Wstawiennictwo takiego a nie innego świętego… Nauka tego, a nie innego dzisiejszego mistrza… znalezienie kogoś wtajemniczonego, kto by i nas wtajemniczył…
Gdzie znaleźć hak na Boga? Żeby On już musiał…
A co, jeśli zawierzymy, że nie musi? Że wie lepiej, i w dodatku prowadzi nas do Siebie, do pełni spotkania, wobec której żadne ludzkie szczęście funta kłaków nie jest warte?
Wtedy pozostaje nam tylko problem, jak połączyć w jednym sercu radość tego zaufania z trwającą nadal codzienną troską o życie i zdrowie. Nie możemy rezygnować z tej troski, bo nie do nas należy określać konkretną długość czyjegokolwiek życia, także naszego własnego. Tę decyzję Bóg zastrzega sobie. Ale możemy sprawować tę troskę w pełni wiary, że jesteśmy w Jego rękach i dlatego wszystko, co się z nami stanie – czy spotka nas w tej trosce powodzenie czy niepowodzenie – wszystko będzie nas prowadziło do Niego.
Przecież tam właśnie cały czas idziemy.
Fragment książki „Okruchy”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.