Czyli jak sobie poradzić z "trudnym bratem"? I dlaczego czasem podobni jesteśmy do pszenicznego bochenka?
Ojcowie Pustyni doświadczali, że Chrystus mówi do nas także przez "trudnego brata". Nie chodzi przy tym o poszczególne jego słowa, przez które Chrystus miałby do nas przemówić, ale o całe zachowanie, które wyraźnie nie ma nic wspólnego z Chrystusem i Jego nauką, a nawet całkowicie Mu się sprzeciwia. A jednak właśnie tego brata, który wydaje się tak niepodobny do Chrystusa, bo mnie obraża i rani, Ojcowie nazywają lekarzem, którego mi przysłał sam Chrystus:
'Jeśli ktoś przypomni sobie brata, który go zranił, obraził lub wyszydził – to musi sobie go przypomnieć jako lekarza, którego zesłał mu Chrystus i musi go traktować jako dobroczyńcę. Bo jeśli ty się przy tym obrażasz to dlatego, że twoja dusza jest chora. I w istocie gdybyś nie był chory, nie byłbyś cierpiał. Musisz więc za to dziękować bratu, bo dzięki jego chorobie znasz teraz swoją, musisz się za niego modlić oraz przyjąć to, co od niego przychodzi, jak lekarstwo przysłane ci przez Pana. Kiedy zaś się na niego złościsz, to wtedy jest tak, jak gdybyś powiedział do Jezusa: „Nie chcę Twojego lekarstwa, wolę ropę, która się tworzy w moich żyłach”'.
Mnisi widocznie sami z doświadczenia wiedzieli, że drugi, który mnie uraża, trafia w moją własną chorobę. Nie reagowałbym tak gwałtownie na obelżywe słowa, gdyby one nie trafiły w mój słaby punkt. Odkrywają one ten punkt, którego nie byłem świadomy. Bo gdybym poznał i przyjął moje własne słabe strony, to mógłbym spokojnie przyjąć słowo, które mi je uprzytamnia. Zawsze wtedy, kiedy wzburzam się na słowo kogoś innego, muszę przyznać przed sobą, że nie wszystko u mnie jest w porządku. Doroteusz z Gazy mówi to wyraźnie w swoich rozmowach:
"A zdarza się, że komuś się wydaje, że trwa w spokoju i skupieniu, ale gdy mu brat powie przykre słowo, oburza się i uważa, że się w tej sytuacji uniósł słusznie. Twierdzi w ten sposób: „Gdyby to on nie przyszedł, nie odezwał się i nie zdenerwował mnie, nie musiałbym zgrzeszyć”. A to jest błąd i kpiny. Czyż ten, kto się do niego odezwał, zasiał w nim namiętność? On ujawnił namiętność, która już w nim była, żeby z nią, jeśli zechce, walczył. Taki człowiek podobny jest do zepsutego pszenicznego bochenka, który z zewnątrz jeszcze wygląda pięknie, ale niech go tylko kto przełamie, ukazuje się jego wewnętrzna zgnilizna. Tak i on trwał – jak mu się wydawało – w pokoju, ale wewnątrz miał namiętność, o której nie wiedział. Na jedno słowo swego brata zaraz ukazał na zewnątrz tę ukrytą w sobie zgniliznę. Jeśli więc chce doznać miłosierdzia, niech pokutuje, niech się oczyszcza, niech robi postępy i niech wie, że raczej dziękować powinien tamtemu bratu, który stał się dla niego narzędziem takiej korzyści".
Podobne doświadczenie relacjonuje wymiana listów pomiędzy pewnym kupcem z Petersburga a Starcem z Optiny:
„Moja służąca odeszła ode mnie i teraz przyjaciele zalecają mi przyjęcie w jej miejsce dziewczyny ze wsi. Co mi radzisz? Czy mam ją przyjąć do pracy, czy nie?” „Tak – odpowiedział starzec – przyjmij ją”. Po jakimś czasie kupiec znów napisał: „Ojczulku, pozwól mi ją zwolnić, to przecież prawdziwy demon. Odkąd jest w domu, znam tylko wściekłość i szaleństwo, już nie panuję nad sobą”. Wtedy starzec powiedział: „Nie wyrzucaj jej! Ona jest aniołem, którego Bóg ci zesłał, abyś ujrzał, ile złości kryło się w tobie. Twoja poprzednia służąca nie potrafiłaby ci tego nigdy pokazać”.
Z tych tekstów można wydobyć dwie pozytywne funkcje trudnego bliźniego: po pierwsze, inny człowiek pokazuje mi, ile jest we mnie niecierpliwości i złości. Chroni więc mnie przed iluzją, jakobym był już doskonały. Pokazuje mi moje ograniczenia. Jeszcze nie jestem zdolny naprawdę ludzi kochać, skoro daję się porywać swoim negatywnym uczuciom. Nie jestem jeszcze pogodzony ze sobą samym, skoro nawet drobne ukłucie szpilką wystarczy, by doprowadzić do eksplozji.
Po drugie, trudny współbrat pomaga mi w lepszym poznaniu siebie samego, gdyż właśnie te błędy, na które u kogoś innego się wzburzam, są też i we mnie. „To czego nie ma w nas, nas nie wzburza”, pisze Hermann Hesse w swej powieści „Demian”. Trzeba nam więc tylko obserwować siebie samych, co irytuje nas w drugim, aby poznać, jakie są nasze wady. W ten sposób inny człowiek może nam pomóc odkryć błędy, które tłumimy w sobie, wobec których sami nie potrafimy stanąć, gdyż trafiają one w naszą wewnętrzną dumę. Błędy, których tak dalece nie jesteśmy świadomi, że nie zauważamy jak przenosimy je na innych ludzi. Chętniej złościmy się na innych, by nie musieć przyznać, że właściwie powinniśmy się złościć na samych siebie. Kto własne błędy dostrzega tylko w innych, nie osiągnie żadnego postępu w sobie. Dlatego Ojcowie nazywają trudnego bliźniego, który trafił w nasze błędy, lekarzem Jezusa, za którego winniśmy być wdzięczni. Chrystus może dać mi przez drugiego, przez jego zachowanie i słowa cenną naukę o mnie samym. Może wskazać, co we mnie musi być uleczone.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).