Czego tak naprawdę człowiek poszukuje w swoim życiu? Jaki jest sens naszej egzystencji? Czy jest jakaś nadzieja na lepsze jutro? Medytacja – szansa czy zagrożenie? Ciężko streścić tak głęboki, a wręcz nieskończony temat, jakim jest medytacja chrześcijańska. Narosło wokół niej wiele kontrowersji i nieścisłości. Rozmowa z Brunonem Koniecko OSB, autorem książki „Medytować to…” i prowadzącym sesje medytacyjne „Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa”.
Jacek Zelek: Na początku określmy samo słowo medytacja bez odniesień do chrześcijaństwa. Medytacja to…
Brunon Koniecko OSB: Jest to spojrzenie na rzeczywistość z różnych punktów widzenia. To również wyjście z siebie, aby zobaczyć to, co jest przede mną, co jest obok mnie, za pomocą tego, co posiadam, czyli rozumu, zmysłów ciała. Medytacja może dać mi wgląd w to kim jestem, ale również w ten świat, w którym istnieję. Medytacja daje możliwość poznania.
Mówisz o rozumie i zmysłach ciała. Czy nie trzeba ich wyłączyć mówiąc o medytacji?
Można. Tylko od razu powstaje pytanie, w jaki sposób możemy poznać świat i samego siebie bez pomocy naszego rozumu oraz zmysłów ciała.
Czy w medytacji chodzi o poznanie zmysłowe?
Między innymi. To wiąże się z kwestią, do czego medytacja ma prowadzić.
Czy jesteśmy w stanie określić cel medytacji?
Tak, ale musimy wziąć pod uwagę tradycję i zwyczaje danej szkoły medytacji.
Chodzi o punkty wspólne w mówieniu o medytacji…
Medytacja jako doświadczenie zawiera elementy wspólne różnych religii. Poznanie siebie, poznanie świata to niektóre z tych punktów. Możemy tutaj mówić o swego rodzaju dialogu międzyreligijnym.
Ojciec Jan M. Bereza OSB pisał w jednym z artykułów, że dialog z innymi tradycjami religijnymi możliwy jest jedynie na poziomie duchowym, na poziomie praktyki medytacji bez względu na wyznanie.
Oczywiście. Można chociażby wspomnieć o wspólnym doświadczeniu medytacji, którym możemy się dzielić z innymi, o naszym przeżywaniu ciszy.
Jednym z takich punktów wspólnych to potrzeba mistrza, nauczyciela, który poprowadzi ucznia dalej.
W doświadczeniu religijnym jest to niezwykle ważna sprawa, jednak nie zawsze mamy to szczęście spotkać taką osobę. Często bywa tak, że człowiek zainteresowany praktyką medytacji zaczyna sam, szuka po omacku…
… i jest zagrożenie, że pobłądzi.
Polegając tylko na swoim rozumie, nie zawsze możemy dojść tam, gdzie chcemy. Podobnie jest i w przypadku interpretacji Pisma Świętego, potrzebna jest pewna instancja, która nam pomoże zrozumieć jego przesłanie.
W przypadku medytacji mamy różnego rodzaju szkoły.
Mistrz czy – jak to woli – nauczyciel pomaga nam nie tylko zrozumieć, ale i zweryfikować nasze doświadczenia podczas medytacji. On wskazuje na które rzeczy należy zwracać uwagę. Dzięki swojemu doświadczeniu może ukazywać nam pułapki, które na nas czyhają. Mistrz uwrażliwia na pewne sprawy, na które, przy własnym błądzeniu po omacku, nie zwrócilibyśmy uwagi. To nam pomoże w dojrzewaniu na drodze medytacji i w podążaniu dalej…
Jest mistrz, poznaliśmy zasady praktyki. Jak poznać, że wszedłem na drogę medytacji?
Często bywa tak, że sami nie uświadamiamy sobie, że oto właśnie w tej chwili rozpoczęliśmy medytować. Ciężko określić taki konkretny moment, uczucie, że oto podjąłem praktykę i już są pierwsze owoce. Dla mnie osobiście medytacja to droga, którą idę i dopóki żyję nie mogę powiedzieć, że tę drogę przeszedłem i już wszystko zrobiłem. To nie jest góra, po której idę i osiągam szczyt i już nic więcej nie mam do przejścia. Medytacja to ciągłe podążanie naprzód, do celu, z uwzględnieniem tego, że ja nie wiem, kiedy ta droga się skończy.
Ale czy jest jakieś uczucie, coś takiego namacalnego, co daje mi medytacja?
Można to porównać do relacji z drugim człowiekiem. Jeżeli spotykamy kogoś na swojej drodze, to podejmujemy z nim rozmowę, dialog, poznajemy się wzajemnie. Tworzy się wtedy jakaś relacja. W zależności od tego, jak nasze drogi się potoczą, ta relacja może być bliższa lub dalsza. Może ona trwać i dalej rozwijać się lub zakończyć. Dzięki niej dostrzegam, jak bardzo mi zależy na tej drugiej osobie i co powoduje pragnienie spotkania się z nią. Każdy może osobiście powiedzieć o owocach spotkania z drugim człowiekiem. Tak samo w medytacji możemy mówić o pewnych owocach. Nie zawsze one będą się pojawiać od razu, ale stopniowo będziemy je dostrzegać. Tak jak myśl o spotkaniu z bliską nam osobą będzie powodować w nas pozytywne emocje, tak samo podążanie w głąb medytacji będzie w nas rodzić pragnienie jej praktykowania.
Z medytacją nierozłączna jest technika (wyprostowany kręgosłup, odpowiednia pozycja), którą wiele osób krytykuje.
Czasami zapominamy, że jesteśmy istotami złożonymi z elementu fizycznego, duchowego, niektórzy wskazują jeszcze na element psychiczny. Każdy z tych obszarów w doświadczeniu medytacji jest ściśle powiązany z innym. Nieuporządkowanie w jednym, odbija się w innym i będzie to miało w ostatecznym rachunku wpływ na jakość naszej medytacji. Nie możemy mówić o sztywnych granicach tych sfer w człowieku. Są to naczynia połączone. Do praktykowania medytacji siedzącej, dobrze jest stosować sprawdzone techniki, ponieważ one nam pozwolą dłużej na niej trwać oraz być bardziej świadomym jej przeżywania. Technika pomaga nam w różnych rozproszeniach. Natomiast niewłaściwa pozycja może nam przeszkadzać w praktyce.
W przypadku medytacji siedzącej można wskazać na kilka istotnych punktów:
A gdzie pozycja lotosu?
Jest możliwa, choć początkowo trudna do uzyskania. Nie każdy jest w stanie, w pozycji lotosu, praktykować medytację. Jeżeli nie jest możliwe, abyśmy usiedli na poduszce, możemy skorzystać z krzesła, oczywiście z zachowaniem tych dwóch, pierwszych punktów, o których mówiłem wyżej, czyli wyprostowanym kręgosłupie i bezruchu. Dlaczego jest to takie ważne? Z bardzo prostego powodu: aby nasze ciało nam nie przeszkadzało, ale pomagało w skupieniu.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).