Ludzkie „szczęśliwe zakończenia” i tak ostatecznie kończą się w grobie. Zmartwychwstanie nie jest zakończeniem. Jest początkiem szczęścia bez końca.
Zmarła młoda kobieta, Amerykanka. Osierociła dziesięcioletnią córkę. – Tato, skoro Jezus zmartwychwstał, to dlaczego mama umarła? – zapytała dziewczynka ojca, który próbował ją pocieszyć. Mężczyzna zamyślił się. – Pozwól mi się zastanowić – odparł.
Dwa dni później był pogrzeb. Cmentarz znajdował się w sporej odległości od kościoła, więc żałobnicy musieli ten odcinek pokonać samochodami. Tata i córka jechali za karawanem. Gdy zatrzymali się na czerwonym świetle, na sąsiednim pasie stanęła ciężarówka. Słońce świeciło z ukosa, więc cień wielkiego pojazdu padł na karawan. Nagle ojciec doznał olśnienia.
– Córeczko, pytałaś, dlaczego mama musiała umrzeć, skoro Jezus zmartwychwstał. Widzisz tę ciężarówkę? – zapytał.
– Tak, tato – wyszeptała dziewczynka, ocierając łzy.
– To spotkało Jezusa – powiedział wzruszony ojciec. – On wziął na siebie nasze grzechy i poniósł naszą karę. Pozwolił, żeby ciężarówka sądu Bożego przetoczyła się po Nim. My teraz ciągle umieramy, ale ponieważ On zmartwychwstał, nas dotyka już tylko cień śmierci.
Miejsce kulminacji
Grób Jezusa znajduje się blisko Golgoty – zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Miejsca śmierci Zbawiciela i Jego pochówku okrywa dziś jeden dach bazyliki Grobu Pańskiego. U stóp Wzgórza Czaszki jest nieduże pomieszczenie zwane kaplicą Adama. Przez umieszczoną tam szybę można zobaczyć kawałek skały Golgoty, która pękła pionowo, tworząc szczelinę idącą w górę aż do miejsca, w którym stał krzyż Jezusa. Według wczesnochrześcijańskiej tradycji stało się to wskutek trzęsienia ziemi, powstałego w chwili śmierci Jezusa. Krew Zbawiciela spłynęła w dół na czaszkę praojca Adama, który tam właśnie miał zostać pochowany, i zmyła jego winę.
Czy ten niesamowity symbol to tylko legenda? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że Bóg posługuje się symbolami i nic nie robi przypadkowo. Nie przypadkiem śmierć Jezusa zeszła się z obchodami Paschy, zapowiadała bowiem ofiarę Niewinnego Baranka. Nie przypadkiem działo się to w sąsiedztwie wzgórza Moria, które przed wiekami Bóg wskazał Abrahamowi jako miejsce złożenia ofiary z jego syna Izaaka, a gdzie później stanęła świątynia. Nie bez powodu ukochany syn Abrahama szedł na to wzgórze, niosąc na plecach drewno…
„Rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą” – mówił Jezus uczniom w drodze do świętego miasta. Dlaczego? Co takiego jest w tym miejscu, że to właśnie tam miało się dokonać nasze zbawienie?
Jedno jest pewne: to tu, między Golgotą a Grobem Pańskim, koncentruje się cała historia, także ta, która dopiero się wydarzy. O tym, co tu się stało, bezpośrednio bądź pośrednio mówiły wszelkie proroctwa. Do tego miejsca zmierzają dzieje ludzkości, niezależnie od tego, czy jej przedstawiciele zdają sobie z tego sprawę, czy nie.
Tu, między Wzgórzem Czaszki a pustym grobem, tkwi odpowiedź na pytania dręczące potomków Adama. Tu jest klucz do wyjaśnienia zagadki mroku, w jakim pogrążyły się dzieci rajskich wygnańców. To ten właśnie mrok „posiedliśmy”, gdy pierwsi rodzice zerwali owoc z drzewa poznania dobra i zła. Oto nasz cały zysk i cała nabyta wtedy wiedza: znając tylko jasność, rzuciliśmy się łapczywie na ciemność. I poznaliśmy zło, ale ta znajomość nie rozjaśniła nam umysłów, nie rozszerzyła naszych horyzontów. Przeciwnie – my, dzieci dnia, ujrzeliśmy noc, a ona zatruła nasze dni. Skaziła myśli, zatruła krew i kazała szukać prawdy „pośrodku”, czyli w półmroku. Nam, dziedzicom Króla, kazała zawierać wrogie Mu sojusze z nędznym renegatem. Nas, dzieci światłości, skłoniła do wchodzenia w kompromisy z mrokiem. Wskazała ideał w letniości i nijakości, a kazała zwalczać żarliwość i miłość. „To jest warte grzechu” – zaczęliśmy mówić, nie pojmując, że grzech nie jest wart niczego.
„Grzech – jest to jedna twoja własność osobista” – powie Mickiewicz. Taki to nasz zysk.
Grzech straszliwie nas oszukał. Poniewczasie okazało się, że zło nie jest żadną wartością, że nie ma w nim nic twórczego, a im bardziej je człowiek poznaje, tym mniej cokolwiek rozumie.
Wężowe „Będziecie jak Bóg” dudni odtąd po świecie jak szyderstwo. Zaciemnienie umysłu rajskiego praojca stało się naszą skazą dziedziczną. Doprawdy, czaszka Adama domagała się obmycia. Mógł tego dokonać tylko jeden człowiek. Ten, który nie chciał być jak Bóg, lecz który… jest Bogiem. Tylko Jemu jednemu spośród ludzi znajomość ciemności nie mogła zamącić jasności poznania. Tylko On jeden spośród potomków Adama miał prawo do tronu Boga, a jednak „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej”.
Tylko pierwsza
„Jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” – pisze św. Paweł. Wszyscy mamy udział w Adamowym grzechu, który musiał na nas sprowadzić śmierć. Musiał, bo Bóg zapowiedział, że sięgnięcie po zakazany owoc tak właśnie poskutkuje – a Bóg nigdy nie kłamie.
Śmierć Jezusa na krzyżu była więc sposobem, jaki Bóg znalazł, żeby ocalić nas przed skutkami naszej głupoty, nie naruszając jednocześnie własnej prawdomówności.
Nadal więc umieramy w Adamie, ale dzięki ofierze Chrystusa jest to tylko „śmierć pierwsza” – śmierć fizyczna. Choć wciąż doświadczamy bolesnego oderwania duszy od ciała, to na „śmierć drugą” nie jesteśmy skazani.
„Jezioro ognia – to jest śmierć druga” – czytamy w Apokalipsie. To jest prawdziwa śmierć. Potępienie – straszliwa, niewyrażalna rzeczywistość, „zdobycz” tych, którzy uparcie „wiedząc lepiej”, odrzucają miłosierdzie Boże. To jest zapłata za grzech, taka jest cena buntu przeciw Stwórcy. Taki byłby los nas wszystkich, gdybyśmy umierali jedynie w Adamie. Historia zbawienia byłaby historią potępienia, gdyby nie Jezus Chrystus – drugi Adam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).