Kilof i modlitwa wystarczyły, by skromny braciszek przebił na wylot górę. Żeby dojść do Maryi.
W Polsce niemal zupełnie nieznany. Ale i we Włoszech, skąd pochodzi, kojarzą go prawie wyłącznie mieszkańcy Castel Sant’Elia – gdzie pracował i umarł – i Locorotondo – gdzie się urodził. Brat Józef Andrzej Rodio, tercjarz franciszkański, nie dbał o sławę. W ciszy przerywanej jedynie uderzeniami kilofa pracował niezmordowanie 14 lat, by wykuć drogę do Maryi. Udało mu się! Sanktuarium Matki Bożej Skalnej, słynące cudami także dzięki jego pracy, do dziś jest w rozkwicie. Ale po dwustu latach od śmierci brat Rodio przypomina również o sobie. A może to Maryja chce, by właśnie teraz świat przypomniał sobie o jej cichym robotniku? Warto poznać Bożego atletę, jak nazwali go Włosi.
Z tęsknoty za pustelnią
Gdy współcześni architekci stają przed tzw. schodami brata Rodio, kręcą głowami z niedowierzaniem. Bo jak tu uwierzyć, że jeden prosty, niewykształcony człowiek, bez użycia profesjonalnego sprzętu, siłą własnych mięśni, siłą ducha i siłą modlitwy wykuł w skale drogę? Drogę z poziomu miasteczka do zawieszonej na ostrej ścianie Doliny Suppentońskiej kapliczki Matki Bożej Skalnej. Łącznie 144 dość strome schody.
– Mija dwieście lat od śmierci sługi Bożego br. Rodio – opowiada rektor klasztoru księży michalitów, którzy opiekują się sanktuarium Matki Bożej Skalnej, ks. Stanisław Żurad. – Przez dziesiątki lat była to postać niemal nieznana, pozostająca nieco w ukryciu. Może to jest patron na teraz? Dla tych wszystkich, którzy potrzebują odkrycia nowej drogi, wsparcia w trudnych wyborach życiowych, ale przede wszystkim stoją przed koniecznością podjęcia przedsięwzięć po ludzku niemal niemożliwych do realizacji?
Brat Rodio urodził się w 1745 roku w Locorotondo (Bari). Pochodził z ubogiej rodziny. Jako czternastolatek opuścił dom rodzinny, wędrował i szukał pracy. Nie umiał czytać ani pisać. – Był głęboko wierzący, chciał pogłębiać swoją wiarę – opowiada kustosz sanktuarium Matki Bożej Skalnej br. Andrzej Boczarski. – Wiadomo, że szukał swojego miejsca i powołania. Został tercjarzem franciszkańskim. Odkrył w sobie wielką potrzebę, by zostać pustelnikiem i – zachowując zasady franciszkańskie – w ciszy i samotności służyć Bogu.
Wiadomo, że do oddalonego o ok. 50 km na północny-zachód od Rzymu Castel Sant’Elia trafił w 1777 roku. Miejsce zafascynowało go od samego początku. Ale nie jego pierwszego zresztą, bo tamtejsza dzika przyroda, skały i ukryte w nich jaskinie przyciągały pustelników od setek lat. – Do Castel skierował go prawdopodobnie św. Benedykt Józef Labre, również tercjarz franciszkański, pielgrzym. Opowiedział mu o grocie Matki Bożej, o tutejszych „walorach” pustelniczych – opowiada br. Andrzej. Kustosz otacza swojego franciszkańskiego imiennika wielką czcią i z radością opowiada o jego życiu przybywającym do Castel pielgrzymom. Opiekuje się też niewielkim muzeum, w którym znajdują się wota ofiarowane Matce Bożej i pamiątki po bracie Rodio.
– Rodio wyruszył więc do Castel w kwietniu 1776 roku, po drodze modląc się, aby nikt nie zajął mu tego miejsca. Pustelnia miała już wówczas swojego gospodarza, którego imienia nie znamy. Brat Rodio wrócił do Rzymu, jednak nie był w stanie przestać myśleć o grocie Matki Bożej. Wiedział, że właśnie tam jest jego miejsce. 6 kwietnia 1777 roku powrócił do Castel Sant’ Elia, tym razem na zawsze.
Schodami do Maryi
Brat Rodio nauczył się czytać i pisać, by móc czytać Pismo Święte i pobożne księgi. Biskup Nepi i Sutri mianował go kustoszem sanktuarium. A ten ewangelizował jak potrafił. Chodził do kościoła parafialnego, słuchał homilii, a potem wracał i zasłyszane nauki powtarzał pielgrzymom.
– Każdego wieczoru odmawiał też z ludźmi Litanię Loretańską i różne modlitwy – mówi ks. Stanisław. – Jadł to, co mu przynosili ludzie, nie posiadał nic. Uporządkował wnętrze groty i plac przed nią. Pracowicie oczyścił też tzw. Drogę Świętych, jedyne wówczas dojście do sanktuarium. Droga prowadziła od romańskiej bazyliki św. Eliasza, pod skałą, wzdłuż doliny. Jednak to mu nie wystarczało. Powziął zupełnie wyjątkowy plan...
Prosty tercjarz wpadł na pomysł nieprawdopodobnie skomplikowany: postanowił wykuć w skale tufowej przejście – rodzaj tunelu czy galerii łączącej miejscowość z grotą Matki Bożej. Nie mając nawet podstawowego wykształcenia, o inżynierskim nie wspominając, wymyślił projekt tunelu w czasach, gdy… tunele w zasadzie nie istniały. Wcześniej jednak zamówił u kowala proste narzędzia – młotek i kilof. Prace rozpoczął w 1782 roku, miał wtedy 39 lat. Kuł od dołu do góry, posuwając się centymetr po centymetrze ku górze. Dołem wynosił pokruszone skały. Podczas wykuwania galerii poruszane kamienie i gruz spadały w dół, na pola uprawne poniżej doliny. Ponieważ wyrządzały rolnikom szkodę, brat Rodio zebrał jałmużnę i wykupił niektóre działki. Tereny te, przepięknie rozciągające się na zboczach Doliny Suppentońskiej, do dziś przynależą do sanktuarium.
Kiedy na początku roku 1796 rozeszła się wieść, że pustelnik kończy wykuwanie galerii, ludzie częściej zaczęli przyglądać się jego pracy.
– Wielu wyczekiwało, kiedy uderzy on po raz ostatni i rozbije ostatnie centymetry skały – opowiada ks. Stanisław. – Jednak ostatniego dnia pracy, gdy br. Rodio zobaczył, że przez szczelinę w ścianie przebija światło, zaprzestał kucia. Pozostał w ciszy, bez ruchu, czekając, aż ciekawscy odejdą. Nie chciał mieć żadnego świadka swego dzieła poza Bogiem i Najświętszą Panienką.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.