Czyli dyskontowania serialowego sukcesu ciąg dalszy.
Najpierw mieliśmy 10-odcinkowy, nakręcony z wielkim rozmachem serial „Biblia” z 2013 roku, którego kontynuacją był fabularny film „Syn Boży” z roku 2014. Ta kinowa produkcja zmontowana została w dużej mierze ze scen wykorzystanych w serialu, ale nie tylko. Część materiału nakręcono bowiem specjalnie dla tego, wyreżyserowanego przez Christophera Spencera, obrazu. Natomiast z licznych serialowych sekwencji producenci stworzyli jeszcze jeden film. Ni to dokument, ni fabułę „Women of the Bible”, który u nas znany jest pod tytułem „Kobiety Biblii”.
Twórcy tego filmu, w którym w rolę zarówno narratorki, jak i matki Jezusa wciela się Roma Downey (aktorka znana przede wszystkim z „Dotyku anioła”), serwują widzom nie tylko najważniejsze sceny z życia Sary, Rahab, Dalili, Marii Magdaleny, czy Maryi, ale także uzupełniają je o eksperckie komentarze pastorek, rabinek, czy wykładowczyń nauk biblijnych.
Gadające głowy? W pewnym sensie tak, ale akurat w „Kobietach Biblii” nikomu nie powinno to przeszkadzać. Znacznie gorsze jest naciąganie fabuł biblijnych filmów i uzupełnianie ich o fikcyjne wątki i postacie, które, tak naprawdę, niczego istotnego do znanych z Pisma Świętego historii nie wnoszą.
To oczywiście zawsze jest nie lada problemem (i wyzwaniem) dla scenarzystów i osób odpowiedzialnych za fabularną dramaturgię kostiumowych filmów biblijnych. Biblia jest konkretna, zwięzła, precyzyjna i treściwa. W kilku zdaniach, akapitach potrafi przekazać nam opowieść zawierającą głębokie sensy i zawsze aktualne wartości i mądrości. Ale jak z tego zrobić półtoragodzinny film?
Filmowcy zmagają się tym zagadnieniem niemal od początku istnienia kina. O ile pierwsze, nieme, króciutkie filmy, były po prostu ożywionymi ilustracjami najważniejszych biblijnych scen, o tyle później, gdy długość filmów zaczęła znacznie się wydłużać, pojawił się problem: - Czym uzupełnić skąpe, nieliczne biblijne fakty?
Jedni sięgali po apokryfy, inni zdawali się na fantazję scenarzystów – w „Kobietach Biblii” inaczej. Twórcy niemal zupełnie rezygnują z fikcji. Pokazują tylko to, co przekazują nam staro- i nowotestamentalni autorzy, uzupełniając biblijne zdarzenia ich interpretacjami i refleksjami, kobiet związanych z różnymi amerykańskimi kongregacjami, kościołami, czy uczelniami (np. University of Notre Dame). I okazuje się, że to działa. Że, naprawdę, z wielką przyjemnością ogląda się ów „mix” biblijnej rzeczywistości i XXI-wiecznej, lekko feministycznej mentalności (nagle okazuje się, że Dalilę, archetypiczną femme-fatale i biblijny szwarccharakter, być może da się rozgrzeszyć. Być może tylko próbowała przetrwać?).
Takich wniosków, tez, znajdziemy w filmie dużo, dużo więcej. Wiele z nich rzuca zupełnie nowe światło na, wydawałoby się, dobrze znane, biblijne, postacie. A i wydobywa z mroków dziejów inne, mniej znane (dajmy na to matkę Samsona, o której z „Kobiet Biblii” także można się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy).
Warto więc ten film obejrzeć. Także dla Diogo Morgado. Przez lata „filmowym Chrystusem” był u nas Robert Powell z „Jezusa z Nazaretu” Zeffirellego. Lata jednak mijają, kolejne pokolenia dorastają, filmy się starzeją i kto wie, czy to właśnie Morgado nie będzie tym, którego najczęściej kojarzyć będziemy z TĄ rolą. TĄ twarzą. Z Jego obliczem…
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
KayWarren1
Women of the Bible | Sneak Peak | Kay Warren
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.