Korzenie, trwanie, więzi, bliskość

Pewnie można bez nich budować przyszłość. Pytanie tylko jaką.

Reklama

Cztery dni, trzy kraje. Litwa, Łotwa, Estonia. Papieska pielgrzymka do tych krajów powoli ma się ku końcowi. Co mnie najbardziej w niej uderzyło?

Ano to, o czym napisałem w tytule. We wszystkich praktycznie przemówieniach Papież zwracał uwagę społeczeństwom tych krajów na potrzebę sięgania do korzeni oraz pielęgnowania i budowania relacji. Nie jestem znawcą społeczeństw krajów bałtyckich, ale z tego co czytam wynika, że ich wielkim problemem jest pozostałe po czasach radzieckich i wzmocnione przynależnością do kosmopolitycznej Europy oraz niepewnością związaną z polityką ich wielkiego sąsiada odcięcie od korzeni, od kultury z której wyrośli. Stąd ogromna w tych krajach emigracja zarobkowa. I stąd też dość powszechne koncentrowanie się na sprawach materialnych, a pomijanie nie tylko spraw ducha, ale i pielęgnowania zwyczajnych, międzyludzkich relacji. Czy to co mówił Franciszek w jakikolwiek wpłynie na postawy społeczeństw tych krajów oczywiście nie wiem. Wiem za to, że ten poruszony przez papieża Franciszka temat bywa bardzo często niedoceniany.

No tak. W Polsce tez mieszkańcy wsi i małych miejscowości chętnie przenoszą się do wielkich miast albo i emigrują. Większe możliwości (zaspokojenie potrzeb materialnych) ale i wyrwanie się ze świata, który zaglądając nawet do talerza z zupą nie daje, dzięki anonimowości, poczucia swobody. Nie wydaje mi się, by można było jakoś łatwo ten trend zahamować. I nie bardzo wiem, czy to ma sens. Wiem za to, że przydałoby się więcej troski o zakorzenienie i budowanie więzi w Kościele.

Myślę konkretnie o kapłanach. I najpierw o ich formacji. Proszę zauważyć: wedle zasad znanych nam dziś formacja polega na wyrwaniu młodego człowieka ze środowiska, w którym zrodziło się powołanie i przesadzenie go do szklarni, w której przez 6-7 lat ma okrzepnąć i się wzmocnić. Potem znów jest z tego szklarniowego środowiska wyrywany. Pierwsza parafia – nowe więzi, nowe relacje. Potem jednak znów wykorzenianie. Jedna parafia druga, trzecia, kolejne. Za każdym razem kapłan zapuszcza trochę korzenie, nawiązuje więzi, buduje relacje, by za parę lat wszystko to zerwać i zacząć od nowa. I tak kilka razy, aż zostaje proboszczem. Co oczywiście procesu wyrywania, zrywania i ponownego zakorzeniania się  oraz zawiązywania nowych więzi i budowania nowych relacji nie kończy. Diecezja jest tworem zbyt wielkim, by można było sensownie mówić o zakorzenieniu w diecezji. Jedyną wspólnotą, w którą taki kapłan jest zakorzeniony, z jaką ma w miarę stałe relacje, jest wspólnota kapłanów. Nie wiem, czy to dobrze.

Jeśli tak jasno widzimy potrzebę zakorzenienia, trwania, budowania relacji bliskości czy więzi w odniesieniu do ludzkich społeczeństw, nie ma powodu, by inaczej myśleć o też przecież będących ludźmi kapłanach. Czy formacja seminaryjna nie mogłaby być w większym stopniu dorastaniem, dojrzewaniem powołania, które zrodziło się w konkretnej wspólnocie, konkretnej parafii? Czy nie byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby parafialne duszpasterstwo wyrastało z więzi, z relacji jakie księża w niej zawiązali, a nie było tak bardzo, jak w przypadku częstych zmian księży, głownie wypełnianiem  czysto technicznych zadań?  

Tak wiem. Zbyt wielkich zmian w naszym sposobie myślenia o Kościele by to wymagało. Jednego można być jednak pewnym: zdrowej eklezjologii w niczym by to nie naruszyło.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7