Patrzę na te dziewczyny, które przychodzą do zakonu często z całą listą oczekiwań i nadziei wobec wspólnoty, Pana Boga, z nienazwanymi pragnieniami, a jednocześnie z przeróżnymi hamulcami. Oto los człowieka! Ecce Homo. Los wyznaczony przez jakąś Nadzieję w krzyżu mającą początek.
- Czy ryzykowne było też pójście do zakonu?
- Naruszałam normy panujące w moim środowisku, to było dla niego „stracone życie” - stwierdza. Tata już nie żył, mama spodziewała się, że córka, najmłodsza z piątki dzieci, będzie się nią opiekować na starość. To przyszło nagle, nie była wcale blisko Kościoła. Chodziła na Mszę w niedzielę dla świętego spokoju, żeby się jej nikt nie czepiał. Każde spotkanie z osobą w habicie lub sutannie było dla niej znakiem zapytania. Nie umiała z nimi nawiązać kontaktu. Któregoś dnia ciekawa, jak w samotności brzmi Słowo Boże, słyszane dotąd z ust księdza w kościele, sięgnęła po Ewangelię.
- I wtedy spotkałam się ze wzrokiem Boga, który jest światłem - mówi. - Światła nie widać, ale dzięki niemu wszystko widać. Ono pozwala żyć bezpiecznie. To jest po ludzku nie do zrozumienia. Nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania, całe życie żyje się pytaniami, ale jest punkt odniesienia. Światło mnie dotknęło i chciałam temu dać wyraz.
Przerwała studia na trzecim roku i wstąpiła do zakonu sióstr albertynek. Była przekonana, że to koniec z malowaniem, początek innego życia, przecież zgromadzenie zostało powołane do służenia drugiemu człowiekowi.
- Malowanie to ogromny trud, a obcowanie z człowiekiem - wielka radość - wtedy była tego pewna.
Adama Chmielowskiego nazywa bratnią duszą.
- Też rzucił malowanie, wybrał wolność, tracąc swoją pozycję społeczną, status materialny, przyjaciół, dobre imię, wszystko. Nie chciał zakładać zgromadzenia, nie myślał o życiu zakonnym, był wolny od konwencji, reguł. Regułą była mu Ewangelia. „Sztuka nie Bóg, nie można jej duszy poświęcić” - notował. A kiedy młoda pisarka Pia Górska spytała, jak się rozliczy przed Bogiem z talentów, odparł: „Gdybym miał dwie dusze, to bym jedną poświęcił ubogim, a drugą sztuce, ale mam jedną, muszę wybrać co ważniejsze”.
Siostra Lidia dobrze szyła i gotowała. Kiedyś jednak ktoś zobaczył, jak w czasie wolnym robiła szkice w parku, którejś siostrze pokazała kopię portretu brata Alberta... I tak malowanie wróciło. To był czas beatyfikacji założyciela zakonu. Projektowała okładki książek o nim, znaczki okolicznościowe, plakaty, a przede wszystkim malowała kopie. Kilkadziesiąt kopii Brata Alberta przytulającego wystraszone dziecko pędzla Leona Wyczółkowskiego i kilkadziesiąt obrazów „Ecce homo”.
- Kontakt z tym obrazem to była jakby moja formacja duchowa - wyznaje.
- Im dłużej go malowałam, tym bardziej wchodziłam w jego klimat. Tworzyłam go na płótnie, a on kształtował mnie. To chwila, kiedy Piłat, wskazując na Jezusa, mówi do tłumów: „Oto Człowiek”, a Chrystus, który jawił mi się jako światło, stoi prawie w ciemności, ledwie Go widać, trzeba podejść bliżej, żeby zobaczyć twarz. Tak jest też z biedą tego zakładu psychiatrycznego, z daleka jej nie widać, trzeba tu wejść.
Kiedy inne siostry szyły, gotowały, prały, pracowały jako pielęgniarki, ona znów po przerwie zaczęła stawać przy sztalugach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.