Po 1989 roku chyba nieco zabrakło nam wysiłku duszpasterskiego, rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie i mam wrażenie, że trudno nam się z niej podnieść - taką diagnozę sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce postawił w rozmowie z Gazetą Wyborczą ks. Grzegorz Strzelczyk.
- Moim zdaniem słabo sprzyja dojrzałości to, że bardzo młodzi ludzie trafiają w istocie do sztucznie skonstruowanego świata, przez kilka lat żyją pod kloszem, nie doświadczają trudów i trosk codzienności w świecie, pozostają na utrzymaniu rodziców, często z praniem włącznie...
- Podczas studiów nie mogą zarabiać na siebie, np. pracując w McDonaldzie?
- Skąd! Ale w archidiecezji katowickiej usiłuje się dać przynajmniej minimalne doświadczenie pracy: wymagany jest dziesięciotygodniowy okres wolontariatu; kiedyś był to rok pracy fizycznej, który być może warto przywrócić. A co do McDonalda: klerycy mogą tam co najwyżej pójść na frytki w czasie wolnym po obiedzie. W każdym razie najmniej chodzi o zarabianie - nasze seminaria chyba ciut za mało wychowują do zwykłej, codziennej odpowiedzialności.
- Biskup Szkodoń twierdzi, że mniejsza liczba powołań wiąże się też z otwarciem rynku pracy - ci, którzy traktowali zajęcie księdza tylko jak dobry zawód, dziś wyjeżdżają do Anglii. Może należy się cieszyć, że przychodzą do was tylko ci z prawdziwym powołaniem?
- To nie jest takie proste. Obawiałbym się raczej, że ci nijacy, którzy uciekają do seminarium przed światem, dalej będą to robić. Wyjeżdżają przecież ci aktywniejsi, odważniejsi. Poza tym powołanie to ostatecznie tajemnica, coś, co dzieje się między Bogiem a człowiekiem. Oceny zewnętrzne, socjologiczne nie zawsze się sprawdzają. Bywa, że przychodzą do seminarium ludzie z jasną motywacją i szczerym pragnieniem - i nic nie wychodzi z planów zostania księdzem. A są tacy, którzy wahali się, w końcu przyszli do seminarium, bo może nie mieli innego pomysłu na życie, i zostają znakomitymi duszpasterzami. Każdy przypadek jest inny.
(...)
- Czy seminarium selekcjonuje prawidłowo kandydatów do kapłaństwa? Czy nie zostawia raczej miernych i biernych, a odsiewa aktywnych, prężnych?
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek świadomie dokonywał selekcji według takiego kryterium. To byłoby samobójstwo dla Kościoła. Natomiast jednym z problemów życia seminaryjnego jest pewien rodzaj stadnej mentalności, która mówi: nie wychylaj się I jeśli człowiek za bardzo się nawdycha takiej atmosfery, jeśli się świadomie nie przeciwstawi lękowi, to może mu tak zostać na długo, jeśli nie na zawsze.
- Biskup Szkodoń sugeruje też, że spadek powołań może się wiązać z aferami lustracyjnymi. Młody, zapalony człowiek zniechęca się do Kościoła, czytając o kolejnym domniemanym księdzu agencie.
- Cóż, żyjemy w erze mediów elektronicznych i trzeba się liczyć z tym, że szpetne sprawy pierwsze wychodzą na powierzchnię. Jednak gdyby nie było afer, nie byłoby też ich publicznego roztrząsania. To spore wyzwanie: życie Kościoła musi być przejrzyste. Jeśli jest publiczny grzech, to musi być nawrócenie i publiczna pokuta - tylko tak można powstrzymać zgorszenie, które rzeczywiście może bardzo źle wpływać na decyzje o wyborze kapłańskiej posługi.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.