Kościół na wygodnej kanapie

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 12.08.2007 09:07

Po 1989 roku chyba nieco zabrakło nam wysiłku duszpasterskiego, rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie i mam wrażenie, że trudno nam się z niej podnieść - taką diagnozę sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce postawił w rozmowie z Gazetą Wyborczą ks. Grzegorz Strzelczyk.

Pytany o spadek powołań kapłańskich i zakonnych w Polsce ks. Grzegorz Strzelczyk stwierdził:

- Nie jestem pewien, czy można mówić o gwałtownym spadku - tegoroczna sytuacja może się okazać jednorazową anomalią. Zobaczymy. Natomiast pewne jest, że liczba i jakość powołań są związane z żywotnością Kościoła. To nie jest oderwane od życia wspólnoty. Jeśli szwankuje przekazywanie wiary młodym, jeśli słabnie ich zaangażowanie w życie chrześcijańskie, to trudno oczekiwać, żeby wzrastała liczba powołań.

- Skąd ksiądz wie, że coraz mniej młodych ludzi wierzy i praktykuje?

- Nie mogę szybko przywołać żadnych badań, trudno zresztą mierzyć wiarę. Łatwiej dostrzegalny jest powolny spadek intensywnych form zaangażowania - widać to choćby po liczbie młodych uczestniczących w rekolekcjach czy przychodzących na msze "młodzieżowe". Duszpasterze widzą to na co dzień. Nie mamy jednak do czynienia z gwałtownym spadkiem, ale raczej z pełzającym osłabieniem. I ilościowym, i jakościowym. Coraz mniej wśród młodych katolików jest mocnych charakterów, stabilnych osobowości łączących osobową dojrzałość z głęboką wiarą. Tymczasem decyzja o powołaniu wymaga sporej odwagi i właśnie dojrzałości. Poza tym, jak się jest nastawionym na "sukces" - a żyjemy w tak zorientowanym świecie - to bardzo trudno zdecydować się na życie w posłuszeństwie, celibacie. To radykalny wybór.

Jednocześnie istnieje niebezpieczeństwo, że kapłaństwo stanie się czymś w rodzaju miejsca ucieczki, do którego chronić się próbują ludzie, którzy nie bardzo wiedzą, co ze swoim życiem zrobić, boją się świata.

Wyjaśniając przyczyny malejącego zaangażowania młodych w życie Kościoła w Polsce ks. Strzelczyk powiedział:

- Trudno mówić o czyjejś jednostkowej winie. Kryzys przekazu wiary zaczął się wiele lat temu. Zmieniały się język, kultura, przeżywanie codzienności, a język ewangelizacji za tym często nie nadążał. My w Polsce mieliśmy trochę inną sytuację niż na Zachodzie. Tam reforma Soboru Watykańskiego II wchodziła w życie już podczas kryzysu, jaki tamten Kościół przeżywał. U nas sobór poprzedził kryzys, nasze kościoły były w latach 60., 70. jeszcze pełne. Dzięki temu mieliśmy więcej narzędzi, żeby z przemianami się zmierzyć. W dużej mierze dzięki temu polski Kościół nie przeżył ostrego kryzysu, choć trudno być w pełni zadowolonym

- Czyli reformy soborowe nie pomogły.

- Przeciwnie. Tam, gdzie idee soboru są żywe i sensownie realizowane, sytuacja nie jest zła. Kościoły pustoszeją w tych miejscach, gdzie nie ma aktywnego duszpasterstwa, ruchów ewangelizacyjnych, bliskiej współpracy duchownych ze świeckimi, języka pozwalającego na łączenie wiary z codziennością. Problem w tym, że przez lata całe duszpasterstwo kręciło się samo, napędzane sprzeciwem wobec komunizmu. Kościoły zapełniały się bez większego nakładu pracy (intelektualnej zwłaszcza) ze strony duchownych. Po 1989 roku chyba nieco zabrakło nam wysiłku duszpasterskiego, rozsiedliśmy się na wygodnej kanapie i mam wrażenie, że trudno nam się z niej podnieść. Problemy z powołaniami są pochodną słabnięcia wspólnot - ich nie da się wywołać doraźnymi trikami duszpasterskimi. Dojrzałe wspólnoty wydają dojrzałe powołania. Słabe wspólnoty - nieraz żadnych.

- Czy to oznacza, że mamy kryzys w nowych ruchach ewangelizacyjnych - charyzmatycznym, neokatechumenacie? Jest ich za mało, są zbyt pasywne?

- Ruchy to tylko jeden wycinek życia Kościoła, zresztą w istocie nierozerwalnie związany z tzw. tradycyjnym duszpasterstwem. Obecne pełzające osłabienie, jako że wiąże się z przemianami kulturowymi, rozlewa się szeroko. W ramach ruchów nieco łatwiej na nie reagować, bo ludzie w nich uczestniczący są zwykle bardziej świadomi własnej chrześcijańskiej tożsamości. Jednak ruchy nie rozwiążą problemu.

Ks. Strzelczyk wskazał drogi wyjścia z obecnej sytuacji:

- Najważniejsze - nie obrażać się na rzeczywistość. Jest, jak jest, i marudzenie nic nie da. Trzeba zintensyfikować pracę z dorosłymi i z młodzieżą, tak by wspólnoty parafialne były żywsze. Podnieść jakość głoszonych homilii, dbać o piękną liturgię, poważnie i taktownie traktować ludzi w konfesjonale i kancelarii parafialnej. W sumie nic szczególnego, ale nieraz to właśnie potknięcia w tej szarej posłudze są najbardziej toksyczne. No i też chyba warto przestać myśleć, że księdzem może zostać tylko młody człowiek zaraz po maturze. Powołanie może przyjść również np. w wieku 40 lat. Warto przemyśleć możliwość formowania takich mężczyzn niekoniecznie w seminariach pełnych chłopaków młodszych o kilkanaście lat. I wreszcie sama formacja seminaryjna, która niewiele zmieniała się przez dziesięciolecia, domaga się poważnej refleksji (która zresztą już w wielu środowiskach została podjęta).

- Co trzeba najszybciej zmienić w seminariach?

- Moim zdaniem słabo sprzyja dojrzałości to, że bardzo młodzi ludzie trafiają w istocie do sztucznie skonstruowanego świata, przez kilka lat żyją pod kloszem, nie doświadczają trudów i trosk codzienności w świecie, pozostają na utrzymaniu rodziców, często z praniem włącznie...

- Podczas studiów nie mogą zarabiać na siebie, np. pracując w McDonaldzie?

- Skąd! Ale w archidiecezji katowickiej usiłuje się dać przynajmniej minimalne doświadczenie pracy: wymagany jest dziesięciotygodniowy okres wolontariatu; kiedyś był to rok pracy fizycznej, który być może warto przywrócić. A co do McDonalda: klerycy mogą tam co najwyżej pójść na frytki w czasie wolnym po obiedzie. W każdym razie najmniej chodzi o zarabianie - nasze seminaria chyba ciut za mało wychowują do zwykłej, codziennej odpowiedzialności.

- Biskup Szkodoń twierdzi, że mniejsza liczba powołań wiąże się też z otwarciem rynku pracy - ci, którzy traktowali zajęcie księdza tylko jak dobry zawód, dziś wyjeżdżają do Anglii. Może należy się cieszyć, że przychodzą do was tylko ci z prawdziwym powołaniem?

- To nie jest takie proste. Obawiałbym się raczej, że ci nijacy, którzy uciekają do seminarium przed światem, dalej będą to robić. Wyjeżdżają przecież ci aktywniejsi, odważniejsi. Poza tym powołanie to ostatecznie tajemnica, coś, co dzieje się między Bogiem a człowiekiem. Oceny zewnętrzne, socjologiczne nie zawsze się sprawdzają. Bywa, że przychodzą do seminarium ludzie z jasną motywacją i szczerym pragnieniem - i nic nie wychodzi z planów zostania księdzem. A są tacy, którzy wahali się, w końcu przyszli do seminarium, bo może nie mieli innego pomysłu na życie, i zostają znakomitymi duszpasterzami. Każdy przypadek jest inny.

(...)

- Czy seminarium selekcjonuje prawidłowo kandydatów do kapłaństwa? Czy nie zostawia raczej miernych i biernych, a odsiewa aktywnych, prężnych?

- Nie sądzę, żeby ktokolwiek świadomie dokonywał selekcji według takiego kryterium. To byłoby samobójstwo dla Kościoła. Natomiast jednym z problemów życia seminaryjnego jest pewien rodzaj stadnej mentalności, która mówi: nie wychylaj się I jeśli człowiek za bardzo się nawdycha takiej atmosfery, jeśli się świadomie nie przeciwstawi lękowi, to może mu tak zostać na długo, jeśli nie na zawsze.

- Biskup Szkodoń sugeruje też, że spadek powołań może się wiązać z aferami lustracyjnymi. Młody, zapalony człowiek zniechęca się do Kościoła, czytając o kolejnym domniemanym księdzu agencie.

- Cóż, żyjemy w erze mediów elektronicznych i trzeba się liczyć z tym, że szpetne sprawy pierwsze wychodzą na powierzchnię. Jednak gdyby nie było afer, nie byłoby też ich publicznego roztrząsania. To spore wyzwanie: życie Kościoła musi być przejrzyste. Jeśli jest publiczny grzech, to musi być nawrócenie i publiczna pokuta - tylko tak można powstrzymać zgorszenie, które rzeczywiście może bardzo źle wpływać na decyzje o wyborze kapłańskiej posługi.

- Wielu młodych ludzi utożsamia Kościół z tym obecnym w mediach - Kościołem ojca Rydzyka i biskupami, którzy milczą wobec jego antysemickich wypowiedzi. Mówią, że nie chcą mieć nic wspólnego z takim Kościołem, i odchodzą. Czy nie czas na radykalne decyzje?

- Na radykalne najwyraźniej nie ma co liczyć. Pozostaje cierpliwie tłumaczyć, co jest dobre, a co złe. I mieć nadzieję, że oblicze Chrystusa pozostanie głównym wizerunkiem polskiego Kościoła.

- Mówi się też o upadku autorytetu kapłana. Zauważył ksiądz takie zjawisko?

- Myślę, że warto unikać tu generalizacji. Święty i mądry ksiądz będzie miał w swojej wspólnocie autorytet. Tyle że trudno dziś liczyć, że będzie miał niebotyczny autorytet tylko i wyłącznie na mocy faktu święceń. Pod tym względem ludzie stali się bardziej krytyczni i wymagający. I dobrze.

- Nie niepokoi księdza, że z kapłaństwa odchodzą wybitni ludzie, choćby prof. Tomasz Węcławski?

- Bardziej chyba smuci, niż niepokoi. Smuci między innymi dlatego, że każde odejście stawia pod znakiem zapytania sprawę w tym wszystkim podstawową: wierność. Mówimy o tym w kontekście pytania o powołania - otóż niejeden młody może sobie zadać pytanie: "Jeśli oni nie dali rady, to jak ja sobie poradzę?". Kiedy ja sam byłem na drodze do święceń, wydarzyło się kilka takich sytuacji w mojej rodzinnej parafii i okolicy. Aż za dobrze pamiętam, że te odejścia bynajmniej nie ułatwiały mi sprawy.

- Jacy ludzie teraz idą do seminarium? Czym się kierują?

- Ludzie bardzo, bardzo różni, jak zawsze. Co do motywacji, zabrzmi to może idealistycznie, ale w większości przypadków dominuje w istocie wciąż to samo: szczere pragnienie służenia Chrystusowi i ludziom w Kościele. Tu chyba niewiele się zmieniło od czasów apostołów. Cała sztuka w tym, żeby potem w takiej motywacji wytrwać.

- Tegoroczna pielgrzymka z Krakowa na Jasną Górę jest poświęcona modlitwie o powołania. Wystarczy się modlić?

- Modlitwa jest niezbędna, bo powołania są odpowiedzią Boga na potrzeby wspólnoty. A zaraz potem konieczny jest też ludzki wysiłek: zachowywania przejrzystości w działalności Kościoła, dostosowywanie formacji do potrzeb itd., żeby ci wezwani mogli powołanie rozpoznać i doprowadzić do dojrzałości. 1

Rozmawiała Aleksandra Klich

Ks. dr Grzegorz Strzelczyk (ur. 1971), jest wykładowcą dogmatyki na Uniwersytecie Śląskim, autorem m.in. książki "Teraz Jezus. Na tropach żywej chrystologii" i współautorem serii podręcznikowej "Dogmatyka" (Biblioteka "Więzi"). Informatyk (prowadzi w internecie kilka stron o tematyce teologicznej). Wychowanek Ruchu Światło-Życie.