Siostra Norberta ciągle dostaje listy. Ma problemy ze wzrokiem, więc nie może wszystkim odpisywać. Ale dobrze widzi każdego z piszących: więźniów, narkomanów, alkoholików, dziewczyny ulicy.
Czasy s. Norberty
– Teraz już nie haftuję, nie szyję, czas minął. Bo wszystko ma swój czas. – Jaki teraz jest czas? – Na korespondencję z więźniami. To się zaczęło w stanie wojennym, kiedy ks. Bogucki, proboszcz ks. Jerzego Popiełuszki, poprosił, żebym zawiozła internowanej na Olszynce leki na astmę – opowiada. – Myślał, że zakonnicę łatwiej wpuszczą. I, o dziwo, strażniczka bez przepustki pozwoliła mi iść do sali widzeń. Tamta kobieta była w ciężkim stanie. Dała mi sygnaturę swoich akt i zaczęłam przynosić jej paczki. Następnym razem odwiedzała już trzy osoby, potem dziewięć. – Co mogłam, to dawałam – wylicza. – Kilo tłuszczu, kilo cukru, ciasto. Kiedy internowane przenoszono do więzień w Krzywańcu czy Lublińcu, wysyłała im paczki. Bywało, że pakowała je całe noce, a potem szła do pracy. Zaczynała od więźniów politycznych, skończyła na kobietach w ciąży.
W Krzywańcu przygotowała chrzest Sebastiana, syna uwięzionej. – Dali nam 4 godziny widzenia. Wszystkie więźniarki tak to przeżywały, jakby to było ich dziecko – pamięta. Do dziś s. Norberta nie wie, za co siedziała jego matka. – Z reguły o to nie pytam, rzadko kto powie prawdę. Jakby pani znalazła się w więzieniu, toby pani chciała, żeby panią sondować? Czułaby się pani poniżona. A matka Sebastiana przychodzi do niej, dziękując, że odwiedzała ją, kiedy była na dnie. Z czasem siostrę zaczęto nazywać specjalistką od ubogich i odrzuconych.
Niebieskie oczy i żal
Kiedyś trafiła na chłopaka po domu dziecka, który nie przystąpił do Komunii, a chciał wziąć ślub katolicki. Wierzył, że siostry mu pomogą. – Zgodziłam się, ale potem sobie myślę, taki przystojny młodzieniec, a ja mu będę mówić o szóstym przykazaniu – uśmiecha się. – No to zaprowadziłam go do poety ks. Jana Twardowskiego. On mówił takie kazania – 15 minut, ale sama esencja. U niego Andrzej przyjął I Komunię. – To tajemnica, że się spotyka tego, a nie innego człowieka – mówi. Sama spotykała wielu niezwykłych. W stanie wojennym pracowała jako maszynistka w kurii na Miodowej, u prymasa Stefana Wyszyńskiego. – To była taka silna osobowość. Jak przyszedł do naszego pokoju, to nawet maszyna elektroniczna stanęła – opowiada. – Pamiętam, jak zapytał mnie o nasz dom zakonny: „Dzieci, macie co jeść?”. Jak dobry ojciec. A jaki miał szacunek dla kobiet, zawsze wstawał, kiedy któraś z nas przychodziła. Tak robią dawniejsi panowie.
Tam też s. Norberta poznała ks. Popiełuszkę: – Wjeżdżał autem na dziedziniec, podchodził do naszego okna i dawał mi do przepisania teksty kazań, pieśni i modlitw odmawianych na Mszach za Ojczyznę. „Stale mnie śledzą” – pamiętam jego słowa. „Wożę w aucie kożuch, na wypadek, jakby mnie zatrzymali”. Chodziłam się modlić na Żoliborz, pamiętam ten tłum na balkonie kościoła i hen, daleko na dworze. Wszyscy mieli rozdawane teksty, żeby wspólnie śpiewać. Pamięta pani „Ojczyzno ma” – pieśń ks. Dąbrowskiego ułożoną specjalnie na ten czas? Ks. Jerzy stale był zatroskany o ludzi. „Tu wysłać lekarstwo, tu jedzenie” – prosił. Taki młody człowiek z gorejącymi oczami, zapalony, pełen energii, zawsze chodził w sutannie. Kiedy potem przywieźli go w trumnie, słychać było jeden niepojęty płacz.
Obok tych, którzy przeszli do historii, stale byli przy niej więźniowie. Raz poproszono ją do mordercy. Bała się, że zobaczy bandziora. – Przywitał mnie, jak się należy, miał takie niebieskie oczy, jak niewinny człowiek – opowiada. Wyspowiadał się trzy razy, tyle, ile zabił. – Czy to może być odpuszczone? – pytali jego koledzy. – Pan Jezus wycierpiał na krzyżu wszystkie zbrodnie – mówiła. Uważa, że bardzo ważny jest akt żalu. Codziennie przed zaśnięciem modli się: Boże, żałuję z całego serca, żem zgrzeszyła, i wolę raczej umrzeć, niż Ciebie raz jeszcze obrazić. – Siostra boi się śmierci? – pytam. – Ależ nie, przecież pójdziemy do naszego Oblubieńca.
Dwoje na drodze
Zawsze jest z nią dwójka ludzi, których doprowadziła do Boga. Oboje spotkała na drodze. Starszej pani o lasce pomogła pchać wózek. – „Do jakiego kościoła pani należy?” – zagadnęła. „Do żadnego, jestem przedwojenną komunistką” – usłyszała. Zaczęła nosić jej obiady, ale i troszczyć się o duszę. Okazało się, że pani Maria ostatni raz była u spowiedzi na własnym ślubie, a w jej mieszkaniu nigdy nie było księdza. – Poprosiłam ks. Stanisława Choinkę, kapelana niewidomych, żeby poświęcił jej mieszkanie – wspomina. – Pani Maria ubrała się elegancko: czarna suknia, białe włosy, profil rzymski. Ksiądz, wiedziony Duchem Świętym, zostawił jej konserwę na stole i tak ją tym ujął, że zaczęła myśleć o sakramentach. Kiedy zachorowała, znów przyszedł do niej. To był 6 stycznia. „Przyszedłem panią wyspowiadać”, powiedział.
„Ale ja nie umiem”. Tyle usłyszał, bo kobieta wyszła na ulicę się pomodlić. Już zdrowa zdecydowała się wyspowiadać przy konfesjonale – opowiada siostra. Zawiozła ją do kościoła na Piwną. Potem wysłała na rekolekcje, a sama odnowiła jej zaniedbane mieszkanie. „Tam ksiądz mnie przekonał, że Bóg jest duchem, przeżyłam takie oświecenie” – zwierzała się po powrocie pani Maria. Do końca s. Norberta traktowała ją jak matkę. – No i zmarła przy Bogu – zamyśla się. Drugi był mężczyzna o kulach, któremu s. Norberta pomogła przejść przez ulicę. Codziennie nosiła mu zupę w słoiku i stawiała na oknie. Przez tę zupę trafiła mu do serca. Nie spowiadał się od śmierci żony. – Zmarł, opatrzony sakramentami, i też go pochowałam – mówi. Wierzy, że wszystko można wyprosić postem i modlitwą. – Bo jak inaczej pani alkoholikowi, narkomance pomoże? – zastanawia się. – Najsłodziej obiecują i nie dotrzymują. Przemianę trzeba im wyprosić u Boga.