Tony Halik był wszędzie. Polscy chrystusowcy też są wszędzie. Albo: prawie wszędzie.
Ksiądz wśród diabłów (tasmańskich)
Na zupełnie przeciwnym krańcu świata pracuje ks. Stanisław Wrona. Od 35 lat mieszka w Australii, ostatnio w Hobart na należącej do tego kraju wyspie – Tasmanii. – Czego tu Polacy potrzebowali? Niczego, tylko polskiego księdza – mówi 65-letni chrystusowiec. Przyznaje, że gdy po wojnie na Tasmanię dotarła 800-osobowa grupa żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, było im naprawdę ciężko. Dzisiejsi emigranci są w lepszej sytuacji materialnej. – Ale sprawy duchowe zawsze pozostają aktualne – mówi ks. Wrona.
Podkreśla, że znajomość angielskiego nie wystarczy, by Polak dobrze się poczuł w zwykłej australijskiej parafii. – Czasem nawet drugie pokolenie niezbyt dobrze czuje się w miejscowym Kościele. Dlatego osobna opieka duszpasterska dla Polonii jest potrzebna – dodaje ks. Stanisław. Polski chrystusowiec angażuje się też w działalność polonijną. – Polskie organizacje funkcjonują coraz słabiej i jeśli mają przetrwać, to musi ją przejąć ksiądz – mówi ks. Stanisław. Dodaje, że teraz jest stosunkowo łatwo o kontakt z Polską. Zwłaszcza dzięki internetowi. Księdzu nie brakuje nawet śniegu na Boże Narodzenie (na Tasmanii w grudniu jest lato), bo można go znaleźć na wznoszącej się nad miastem górze. – Właściwie niczego mi tu nie brakuje – mówi ks. Wrona.
Londyńczycy i nie tylko
Głównym celem polskiej emigracji ostatnich lat były Wyspy Brytyjskie. W liczącej 1,6 mln obywateli Irlandii Północnej 50-tysięczna grupa Polaków to największa mniejszość narodowa. – Pracuje tu dwóch chrystusowców, ale spodziewani są następni. Gdyby było nas pięciu, to i tak byłoby to niewiele, bo wypadałoby po 10 tys. Polaków na jednego księdza. W dodatku emigranci są rozproszeni – mówi ks. Stanisław Hajkowski z Newry, 30-tysięcznego miasta, w którym dwa lata temu Polacy stanowili około 10 proc. mieszkańców.
Dziś, z powodu ekonomicznego kryzysu, jest nich nieco mniej, ale i tak sporo. Sytuacja jest podobna do tej na Islandii – do Polski wyjechali budowlańcy i ci, którzy utrzymywali rodzinę pozostawioną w kraju. Pozostali Polacy pracujący w sektorze usług, hotelarstwie, supermarketach i miejscowej fabryce leków dla zwierząt. – Do kościoła regularnie chodzi 3 proc. emigrantów – mów ks. Hajkowski. Więcej, czyli 15–20 proc., przychodzi na Boże Narodzenie i na wielkosobotnie święcenie pokarmów. – Potrzeba ewangelizacji i systematycznej katechizacji – uważa chrystusowiec.
Polskie studia w Irlandii
Częstym problemem (nie tylko zresztą w Irlandii Północnej) jest życie polskich emigrantów na kocią łapę. – Młodzi ludzie poznają się tutaj, zaczynają mieszkać razem, nie decydując się na ślub. Mówią, że to z oszczędności i że muszą się „wypróbować” – mówi ks. Stanisław. Dodaje, że rodzi to poważne problemy. Po pierwsze dlatego, że grzech ciężki to zawsze katastrofa. Po drugie dlatego, że – jak wskazują badania – tego typu związki w większości nie przeradzają się w głęboką przyjaźń. Rodzi się natomiast uzależnienie, podporządkowanie.
Praktycznie wygląda to tak, że mężczyzna pracuje, zarabia, poznaje język, nawiązuje kontakty, a kobieta zostaje w domu, nie zna dobrze angielskiego. Jest właściwie całkowicie zależna od partnera, który w sensie prawnym nie ma wobec niej żadnych zobowiązań. Jak mówi ks. Hajkowski, wielu emigrantów przyjeżdża do Irlandii z małych miast, gdzie bezrobocie jest wysokie. Często nie dysponują nawet średnim wykształceniem. Z trudem radzą sobie w nowej rzeczywistości. Ale są i tacy, którzy w Irlandii zdobywają dyplomy polskich uczelni. – Spotkałem dziewczynę, która mieszka tu i studiuje polonistykę, na co w Polsce nie byłoby jej stać. Korzysta z punktu konsultacyjnego Uniwersytetu Łódzkiego w Dublinie. Studia te oparte są jednak głównie na kontaktach internetowych – mówi chrystusowiec, dodając, że spotkał kilka osób studiujących w ten sposób.
Kibole i mądra integracja
Irlandczycy życzliwie przyjęli przybyszów z Polski. Niestety, życzliwość ta zachwiała się trochę po tegorocznym meczu piłkarskim Polska–Irlandia Północna w Belfaście. Doszło do zadym. Zaatakowanych zostało 60 mieszkań polskich emigrantów. Życzliwie przyjął Polaków także lokalny Kościół. – Biskupi patrzą na Polaków i innych imigrantów jak na swoich wiernych – mówi ks. Stanisław. Dodaje, że on sam i inni polscy księża pracują jako wikariusze w zwykłych irlandzkich parafiach. Duszpasterstwo polonijne jest w nich traktowane jak duszpasterstwo młodzieży czy nauczycieli. – Nasze zadanie to prowadzenie Polaków do mądrej integracji, czyli wprowadzenia ich w Kościół lokalny z zachowaniem tego, co w nich najbardziej wartościowe – mówi ks. Hajkowski.