Chrystusowcy Ksiądz jak Tony Halik

Tony Halik był wszędzie. Polscy chrystusowcy też są wszędzie. Albo: prawie wszędzie.

Reklama

August Hlond miał 12 lat, gdy samotnie wyruszył ze Śląska do szkoły salezjanów pod Turynem. Na szyi miał zawieszoną tabliczkę, za pomocą której ojciec dróżnik polecał swego syna opiece kolegów kolejarzy. Chłopcu z Brzęczkowic nie było u salezjanów źle, ale Bóg jeden wie, ile łez tęsknoty wsiąkło w poduszkę młodego Ślązaka. August wrócił do ojczyzny już jako pierwszy biskup katowicki. Gdy został prymasem Polski, założył zgromadzenie chrystusowców, specjalizujące się w opiece duszpasterskiej nad rozsianą po całym świecie polską emigracją.

Witaj w domu
Trzech polskich chrystusowców pracuje na Islandii. To luterański kraj o powierzchni jednej trzeciej Polski. Polacy stanowią tam jakieś trzy czwarte spośród 10 tys. zarejestrowanych katolików. Na drugim miejscu co do liczebności są katolicy z Filipin, a dopiero na trzecim – rdzenni Islandczycy. Biskup Reykjaviku Petur Bürcher pochodzi ze Szwajcarii, a pracujący w jego diecezji księża to mieszanka islandzko-polsko-holendersko-francusko-brytyjsko-irlandzko-słowacko-argentyńska.

Ks. Marek Zygadło pracuje na Islandii od 10 lat. Gdy przyjeżdża na wyspę, Islandczycy nie witają go już przeznaczonym dla obcokrajowców sloganem: „Witamy na Islandii”. Mówią: „Velkomin heima”, to znaczy: „Witaj w domu”. Główna kwatera polskiego chrystusowca mieści się w Keflaviku, a dokładniej: w skrajnym domku szeregowym, po części przerobionym na kaplicę. Nie jest to bynajmniej jedyne miejsce, w którym polski chrystusowiec odprawia Msze św. Był okres, w którym ks. Marek co weekend przejeżdżał samochodem 900 km, by dotrzeć do jak największej liczby wiernych mówiących po polsku. (Nawiasem mówiąc, wszyscy księża na Islandii jeżdżą samochodami służbowymi, należącymi do diecezji.) Nasi rodacy gromadzą się zwykle w wynajętych na ten czas świątyniach ewangelickich. Ksiądz wozi więc ze sobą klucze do wielu kościołów, a także do kurii biskupiej, wybudowanej przy katedrze w Reykjaviku.

A to ci chuć!
Towarzyszymy ks. Markowi w jedną z niedziel. Poranna Msza w Keflaviku. Potem jedziemy na kolejną w katolickim kościele w pobliskim Hafnarfjördur. Najpierw jeszcze coś w rodzaju dyżuru w kancelarii parafialnej oraz spotkanie z rodzicami i chrzestnymi dziecka, które ma być tego dnia włączone do wspólnoty wierzących. Liturgia jest bardzo staranna, śpiewy prowadzi schola, której nie powstydziłaby się żadna polska parafia. Potem znów do samochodu. Jedziemy kawał drogi do wioski, w której mieszkają polscy pracownicy przetwórni ryb. Po Mszy św. chwila luźnej rozmowy. To paradoks, ale na Islandii polscy katolicy mają nieraz bliższy, bardziej swobodny kontakt z księdzem niż w kraju. Gdy wracamy, jest już około 20.00.

Polskich chrystusowców na Islandii jest trzech, ale przydałby się kolejny. Mógłby zamieszkać na wschodzie wyspy, gdzie brakuje polskiego duszpasterza. Na razie Msze św. po polsku odprawiają tam duchowni ze Słowacji. Jeden z nich życzył polskim robotnikom, budującym tam hutę, dużo „chuti”. Słowo to oznacza po słowacku tyle co „siła”. Tymczasem w języku polskim „chuć” ma kontekst jednoznacznie seksualny. Można sobie wyobrazić salwę śmiechu, jakim wybuchło ponad tysiąc chłopów, którzy w dodatku przyjechali na Islandię bez swoich żon.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama