O lectio divina, czyli ciszy, słuchaniu Słowa Bożego i porządkowaniu życia, z ks. Krzysztofem Wonsem SDS rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.
Kiedy byłem pierwszy raz na rekolekcjach opartych na biblijnej medytacji, zauważyłem, że one właściwie nie zależą od rekolekcjonisty.
– Często powtarzam, że udane rekolekcje nie zależą od udanego rekolekcjonisty, ale od mojej udanej modlitwy. Każde rekolekcje mogą stać się czymś ważnym, jeśli odkryjemy, że ich centralnym wydarzeniem jest osobista modlitwa. Na osobistym spotkaniu z Bogiem dokonuje się to, co najważniejsze.
Dlaczego ludzie tutaj przyjeżdżają? Czego szukają?
– Fenomen polega na prostocie. Pierwsza rzecz to wyciszenie, które nazywam wyhamowaniem. Długość hamowania zależy od tego, ile się ma na liczniku. Niektórzy mają nieraz 120. Formujemy do kultury ciszy, która nie jest celem samym w sobie, ale chodzi o przestrzeń dla słuchania Słowa.
I tu chyba zaczynają się pierwsze schody.
– Kiedy człowiek wchodzi w ciszę, ma szansę usłyszeć w sobie to, czego nie słyszy w codzienności. Żyjemy w aktywizmie. Cisza ujawnia głębsze pokłady: nasze pytania, napięcia, problemy, pragnienia… Często jest tego tak dużo, że sobie z tym nie radzimy. Wypieramy to. Wyparte zmęczenie, brak kontaktu z samym sobą powodują nieraz, że człowiek pęka, wpada w depresję. Cisza pomaga wejść w kontakt z sobą samym, z tym, co przeżywamy. To jest bardzo cenne. Kiedy to się stanie, wtedy prowadzimy człowieka do Boga. Bo sama cisza może zamienić się w pustkę. Dlatego drugi istotny moment to nauczenie medytacji, czyli egzystencjalnej modlitwy Słowem. Kiedy człowiek słyszy siebie, słyszy także Boga. Zaczyna dostrzegać, że Słowo Boże jest aktualne, że jego dotyczy, że odpowiada na jego pytania, ale i samo zadaje pytania. Trzecim elementem rekolekcji są rozmowy indywidualne.
Czyli kierownictwo duchowe.
– Tak, dzięki tym rozmowom ludzie doświadczają, że są osobiście zauważeni, że ich świat jest ważny, że ktoś ich słucha, towarzyszy im w drodze, pomaga rozeznawać, co się z nimi dzieje pod wpływem Słowa Bożego. Prowadząc innych, mam poczucie uczestnictwa w niezwykłym wydarzeniu. Owoce przekraczają oczekiwania. Ludzie dotykają historii swojego życia, swojego zagubienia, wypalenia, kryzysów...
Zaczynają się na nowo uczyć siebie, uczą się chodzić. Na pustyni widać, jak bardzo jestem uzależniony od tego, co zostawiłem. Uzależniony w złym sensie, to znaczy, że brakuje mi dystansu i wolności. By to odkryć, potrzebny jest czas. Trzy dni to stanowczo za mało.