Więzienie dla mężczyzn. Dwa tysiące osadzonych. Iść tam, nie iść. Obaw nie brakuje. Ale prosili o to spotkanie. Gwatemalskie „zbiry” zaczynają odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. – Wrażenie, jakby się niebo otwierało – oddycha z ulgą Aleksandra Grzbiela.
Spacer Manuelito
Mieszkańcy San Cristobal szybko pokochali Ale. Odwiedzała ich domy, poznawała ich radości, warunki życia, czy rodzinne dramaty związane z przebijaniem się przez Meksyk do lepszego życia w Stanach. Ci, którym się udało, pomagają rodzinie. A większość żyje skromnie – bo co można wyhodować na stromych zboczach gór, gdzie nie rośnie nawet trawa, którą mogłoby się żywić bydło? Choć to kraj wiecznej wiosny, tutaj kukurydzę zbiera się raz w roku. Na niżej położonych terenach jest łatwiej – plony zbiera się nawet trzy razy.
Odwiedziny w domach nie były tylko wizytami towarzyskimi. W wielu rodzinach żyją niepełnosprawne maluchy. W swojej bielskiej parafii Chrystusa Króla na Leszczynach Ola była zaangażowana we Wspólnotę Muminków. To doświadczenie spotkań z niepełnosprawnymi przydało się w Gwatemali. Zaprosiła mamy z dziećmi na zajęcia terapeutyczne – podstawy terapii ruchowej.
– Mimo różnych niepełnosprawności, na jakie cierpią dzieci, ćwiczenia ruchowe były tymi, których każde z nich potrzebowało – opowiada Ola. – Taki mały Manuelito. Kiedy go poznałam, tylko leżał. Po urodzeniu bardzo wolno się rozwijał. Nie siadał, nie próbował chodzić na czworakach, więc rodzice uznali, że tak ma być. Dziś po trzech latach ćwiczeń Manuelito nie tylko samodzielnie siedzi, ale jak wszystkie dzieci – chodzi!
Niełatwo było przekonać rodziców do zajęć, które trzeba było prowadzić także w domu. Uczestniczy w nich około 30 dzieci, choć mieszka ich tu znacznie więcej. – Cieszę się, że choć nie ma mnie już w San Cristobal, zajęcia te wciąż się odbywają, mamy nawzajem sobie pomagają. Mam nadzieję, że będą je kontynuować – dodaje Ola. To dla nich też zabierze z Polski słodycze, które tak im posmakowały.
Ale w więzieniu
Na misjach wyzwania pojawiają się same. – Przed Bożym Narodzeniem, przyszedł jeden chłopak, który prosił, żebym mu pomogła zawieźć dary do więzienia dla kobiet. Tak się zaczęły spotkania w więźniarkami. Oczywiście musiałam je zachęcić upominkami. Na małe prezenty czeka tu każdy. Ale potem dostaje się kilka czy kilkunastokrotnie więcej. To była grupa około 30 kobiet. Zawiozłam im w prezencie kosmetyki. I tak się zaczęły nasze spotkania, rozmowy, wspólna modlitwa.
Z czasem zaproponowano Oli spotkania w więzieniu, w którym kary odsiaduje dwa tysiące mężczyzn. To była ich prośba. I znowu dlatego, że nieliczni księża mają już i tak za dużo obowiązków związanych z posługa sakramentalną. – Czy się bałam? Na pewno były różne obawy. Najtrudniej jest przejść przez samą procedurę wpuszczenia na teren więzienia. To wielu wolontariuszy zniechęca. Nie wiedziałam, jak te spotkania mają wyglądać. Czytać Ewangelię? Od razu mnie wyśmieją? Okazało się, że sam Pan Bóg rozwiązał moje problemy.
Zaproponowałam na początek Koronkę do Miłosierdzia Bożego... Takiego chóru męskich głosów odmawiających tę modlitwę nie słyszałam nigdy w życiu. Nie da się opisać tego, co się czuje w takiej sytuacji. To naprawdę jakby się niebo otwierało. Potem był Różaniec. Potrzebowali po prostu godziny wspólnej modlitwy. Tylko i aż tyle. Działy się cuda, o których trudno opowiadać. Przychodzili coraz liczniej. Nawet teraz, kiedy jestem daleko, o 15.00 łączy nas ta modlitwa.
Z Koronką
Koronka jest misyjnym odkryciem Oli. – Kiedy byłam młodsza, nie przepadałam za tą modlitwą. W czasie pobytu na kursie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie kilka razy pojechaliśmy też do Łagiewnik. Zaprzyjaźniłam się z siostrami, które codziennie o 15.00 odmawiały koronkę. Kiedy przyjechałam do Gwatemali, zobaczyłam, że w bardzo wielu miejscach na ścianie wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Koronka to tutaj bardzo popularna modlitwa. Są miejscowi księża, którzy nie są jeszcze nauczeni kultu Miłosierdzia Bożego, ale dla wielu wiernych koronka to naturalna potrzeba! To także dzięki niej nauczyłam się wykorzystywać każdą chwilę na spotkania z Panem Bogiem.
Kiedy się żegnamy, Ola zbiera swoje pakunki – dużą reklamówkę i pokaźny rulon: – Wracam z Łagiewnik. Kupiłam obraz Jezusa Miłosiernego, obrazki, „Dzienniczek” po hiszpańsku. Na pewno się przydadzą w nowym miejscu.
To nie pierwsze prezenty z Łagiewnik, które polecą do Gwatemali. Po półtora roku pracy Ola przyjechała na urlop. Z Polski wracała z wielkim obrazem Miłosierdzia Bożego, zwiniętym w rulon. – Bardzo źle znosiłam podróż powrotną samolotem. Na lotnisku w Panamie czułam się tak fatalnie, że chciałam tam zostać. Gdyby nie upór misjonarza, z którym wracałam, pewnie bym tak zrobiła. Jedyne co pamiętam, to to, że cały czas miałam w rękach ten rulon...