Od dłuższego czasu dręczą mnie wątpliwości co do Sądu Ostatecznego. Bo jeśli po śmierci jesteśmy „sądzeni” i trafiamy do nieba lub piekła, czy czyśćca, to dlaczego Jezus ma jeszcze „sądzić żywych i umarłych”, skoro oni już są osądzeni. I po co ma być zmartwychwstanie, skoro ludzie już są szczęśliwi z Bogiem w niebie? Czy niebo jest jakby wspaniałą „poczekalnią” dusz na zjednoczenie z ciałem i zapanowanie królestwa Bożego na ziemi?
W największym skrócie wiara Kościoła odnośnie do tych kwestii jest następująca:
* Tuż po śmierci czeka człowieka tzw. sąd szczegółowy, w którym wobec Boga odkryje on całą prawdę o sobie. W Bożym świetle zobaczy, ile jest wart. W wyniku tego sądu szczegółowego człowiek w swojej duszy nieśmiertelnej dostanie się do piekła, nieba lub czyśćca (zob. KKK 1022).
* Przy powtórnym przyjściu Chrystusa nastąpi Sąd Ostateczny. Będzie on poprzedzony zmartwychwstaniem umarłych. Chrystus dokona bilansu dobra i zła w skali całej ludzkości. Sąd Ostateczny nie zmieni wyroku sądu szczegółowego, ale go potwierdzi i ujawni wobec wszystkich ludzi.
* Jak się mają oba sądy do siebie? Nad tym głowią się teologowie i nie ma jakiejś zadowalającej odpowiedzi. Można powiedzieć, że są to dwa aspekty tego samego wydarzenia: pierwszy sąd ma charakter indywidualny i wiąże się ze śmiercią, drugi ma charakter wspólnotowy i wiąże się z powtórnym przyjściem Chrystusa.
* Dopiero powtórne przyjście Chrystusa przyniesie ostateczne wypełnienie Bożych obietnic związanych z „tamtym światem”. Bóg zbawi wtedy także nasze ciała, nie tylko dusze. To właśnie oznacza zmartwychwstanie. Wtedy także zostanie odnowiony cały wszechświat. Choć więc dusze w niebie już teraz radują się obecnością Boga i wspólnotą z Nim, to jednak w pewnym sensie jeszcze czekają. Do pełni szczęścia brakuje im zmartwychwstania, odnowienia świata, zbawienia jeszcze żyjących lub cierpiących w czyśćcu.
Mam taki problem z Sądem Ostatecznym: nie potrafię sobie wyobrazić szczęścia zbawionych, kiedy gdzieś obok będą potępieni. A co ze zbawieniem rodzin, jak pogodzić wieczne szczęście na przykład męża – jeśli żona nie została zbawiona?
Ewangelia przestrzega przed możliwością całkowitego zagubienia się człowieka. To taka sytuacja, w której ktoś radykalnie odwraca się plecami do Boga oraz do ludzi i w konsekwencji wybiera siebie samego jako jedyne towarzystwo na całą wieczność. To dramat odrzuconej miłości Boga. Taki stan zatracenia teologia nazywa piekłem. Słowa o piekle pojawiające się w Biblii są przede wszystkim zachętą, by nie lekceważyć swojego życia, by mądrze wybierać. Są wezwaniem do nawrócenia, do wytrwałego przezwyciężania egoizmu, który prowadzi do samozagłady. Komentatorzy zwracają uwagę, by słów ostrzegających przed piekłem nie odnosić do innych, lecz do siebie samego.
Jeśli na myśl o tym, że nasz wredny sąsiad lub szef-sadysta trafi do piekła, zacieramy ręce z uciechy... to znak, że nie jest dobrze z naszą duchową kondycją. Pragnienia zemsty nie można przypisywać Bogu. On chce przecież ocalić każdą i każdego bez wyjątku. I taka jest też misja Kościoła – owszem, ostrzegać przed niszczącymi skutkami zła, ale zarazem wzywać do nawrócenia, dawać nadzieję zagubionym we własnych grzechach, pokazywać im drogę ratunku.
Kościół nie ogłosił nikogo potępionym. Nie trzeba więc snuć takiej wizji, że gdzieś obok zbawionych będą ludzie potępieni na wieki. Choć takie wizje miewali nawet wielcy święci i doktorzy Kościoła. Ściany licznych kościołów straszą okrutnymi obrazami mąk piekielnych. Stąd już tylko krok do obrazu Boga-sadysty, który wtrąca ludzi do piekła za kawałek kiełbasy zjedzonej w piątek (to autentyczna wypowiedź poważnego człowieka na poważnym stanowisku).
Nasza nadzieja jest większa. Bóg, który jest Miłością, pragnie, abyśmy w niebie znaleźli się wszyscy, „aby Bóg był wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28). Nie powinniśmy zbyt łatwo mówić, że piekło będzie puste, ale wolno mieć taką nadzieję i trzeba modlić się o to. Jeśli nie wyobrażam sobie szczęścia w niebie bez ludzi, których znałem i kochałem, to jest to jak najbardziej właściwa i słuszna postawa. Ta nadzieja nie może jednak prowadzić do lekceważenia zła w życiu swoim czy innych. Jeśli pragnę czyjegoś zbawienia, to powinienem zrobić wszystko, aby dopomóc mu w drodze do nieba – swoją miłością, modlitwą, słowem, przykładem itd. Staję się wtedy współpracownikiem Boga, który szuka każdej zagubionej owcy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.
Dotychczasowy Dyrektor - ks. Marcin Iżycki - został odwołany z funkcji.
To właśnie modlitwa i ofiara ma największą siłę, a nie broń czy wojska.