O zapomnianym Soborze Watykańskim II, niesfornych kardynałach i nowych szatach Papieża ze Zbigniewem Nosowskim rozmawia Jacek Dziedzina.
I to napędza krytyków soboru.
– Oczywiście, że tak. Podobnie jak wszelkie liturgiczne ekscesy, traktowanie liturgii jako własnej twórczości.
W jednej z niemieckich parafii czytano „Małego Księcia” zamiast Ewangelii.
– Tego typu wydarzenia rzeczywiście są źródłem konserwatywnej reakcji. Ja się utożsamiam z tym nurtem, który głosi, że ostatni sobór to istotna zmiana, ale mieszcząca się w łańcuchu rozwoju kościelnej Tradycji. Twierdzę, że reformy Soboru Watykańskiego II były ożywcze dla Kościoła. Ostatni spór wokół lefebrystów uświadomił mi zresztą mocno, jak wielkim nieszczęściem byłoby, gdybyśmy żyli w Kościele bez Vaticanum II.
Co najbardziej – oprócz reformy liturgicznej i dialogu z judaizmem – wzbudziło opór abp. Lefebvre’a?
– Deklaracja o wolności religijnej – to jest fundament jego sprzeciwu. Lefebryści są bardzo mocno przywiązani do tradycji odgórnego narzucania wiary ludziom, po części nawet przez struktury państwowe. Stąd ich przywiązanie do tradycji państwa katolickiego, angażowania państwa po stronie Kościoła. Sobór odkrył na nowo, że przecież to sam Bóg obdarzył nas wolnością. Jeśli Bóg zaryzykował wolność człowieka, to Kościół nie może go tej wolności pozbawiać.
Z czego ta obawa przed wolnością religijną wynikała? Przecież nawet Lefebvre nie zamierzał wieszać muzułmanów za to, że nie są chrześcijanami.
– On uważał, że człowiek nie ma „prawa” do błędu. A poznawszy Prawdę, traktował wszystkich inaczej wierzących jedynie jako potencjalny „materiał” do nawrócenia. Dlatego konsekwencją jego sprzeciwu wobec wolności religijnej był też protest wobec dialogu ekumenicznego i dialogu międzyreligijnego. Sobór natomiast starał się znaleźć punkt równowagi między misyjnością Kościoła – wiara nie jest przecież sprawą prywatną i byłbym najgorszym egoistą, gdybym nie dzielił się z innymi dobrem i szczęściem, które odkrywam w chrześcijaństwie – a postawą dialogu i szacunku wobec wierzących inaczej.
Jednak sam Watykan przyznał niedawno, że zapał ewangelizacyjny został gdzieś zaniedbany, na rzecz dialogu międzyreligijnego – to jest w modzie i bardziej bezpieczne.
– Ja nie mam wątpliwości, że to Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem wszystkich ludzi. I sobór to podkreślał. Ale jednocześnie przyznał, że pierwiastki dobra i prawdy są zawarte także w innych religiach. Nie jest łatwo znaleźć równowagę między oboma tymi stwierdzeniami – z tym obecnie borykają się teologowie.
Która z reform była, Pańskim zdaniem, najbardziej przełomowa?
– Deklaracja o religiach niechrześcijańskich – zawierała ona bardzo nieliczne odwołania do wcześniejszych dokumentów Kościoła. Ale była właśnie przykładem rozwoju Tradycji – sobór zaczyna refleksję o judaizmie od słów „Zgłębiając tajemnicę Kościoła”. Czyli pogłębiona refleksja nad Kościołem doprowadziła do odkrycia żydowskich korzeni chrześcijaństwa. Natomiast najbardziej odświeżająca była, jak sądzę, wizja Kościoła jako Ludu Bożego i powszechnego powołania do świętości, zawarta w Konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium”. To było źródło wielkiego ożywienia, które nastąpiło po soborze w licznych ruchach i wspólnotach religijnych, które właśnie taką wizję Kościoła uczyniły swoim kluczowym elementem tożsamości i na tym budowały cały projekt odnowy.
Co dzisiaj Duch mówi do Kościoła: „Nawróćcie się na Sobór Watykański II”? czy raczej: „Zwołajcie sobór... Trydencki II”?
– Moim zdaniem: „Weźcie się za realizację wizji Vaticanum II”. Nie widzę potrzeby zwoływania teraz pilnie Soboru Watykańskiego III ani tym bardziej kolejnego Trydenckiego. Vaticanum II było próbą przeorania świadomości katolików, zwłaszcza w stosunku do Kościoła i do świata, w którym ten Kościół żyje. To zadanie jeszcze nie zostało wykonane, bo takie przemiany świadomości są najtrudniejsze.