Uczniowie Karola de FoucauldMałe Siostry w epoce Wielkiego Brata
Marcin JakimowiczGdy Marysia przyszła do pracy w habicie, jej koleżanki z pracy zatkało. Nie wiedziały, że pracują od trzech lat z zakonnicą. Małe Siostry Jezusa żyją z tymi, których inni ludzie omijają szerokim łukiem
Na adorację jeżdżą windami. Szczecin. Wysoki odrapany blok. Do zniszczonej windy wchodzą trzy siostry w niebieskich habitach. Winda leniwie rusza. Jadą na samą górę. W swoim mieszkaniu na dziesiątym piętrze w małym pokoiku urządziły kaplicę. Jadą właśnie adorować Najświętszy Sakrament. – Gdy zamieszkałyśmy w bloku, biskup Majdański, który nas zaprosił, śmiał się, że ma w Szczecinie najwyższą w Polsce katedrę. Nasze malutkie mieszkanie jest skromne. Na 37 m˛ mamy dwa pokoiki i kuchenkę. Jeden pokój przeznaczyłyśmy na kaplicę, w drugim mieszkają trzy siostry. Gdy nasza sąsiadka, pani Czesia, dowiedziała się o kaplicy, wzruszyła się: – To cudowne mieszkać na jednym piętrze z samym Panem Jezusem! – rozpłakała się.
Małe Siostry Jezusa mieszkają w Polsce od 1966 roku. Żyją wpatrzone w Karola de Foucauld. To człowiek, który, patrząc po ludzku, niczego nie osiągnął. Nic mu się nie udawało. Marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. 13 XI zostanie ogłoszony błogosławionym.
Nie widział owoców swej pracy. Bóg wysłuchał jego gorących modlitw, ale uczynił to dopiero po jego śmierci. Jak grzyby po deszczu powstają malutkie wspólnoty zafascynowane drogą, którą szczegółowo opisał. Mali Bracia i Małe Siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w najbłahszych sytuacjach dnia. Ich pustelniami są często wysokie mieszkalne bloki, a zamiast podmuchu pustynnego wiatru, ich twarze muskają spaliny samochodów. Nie zmieniło się tylko jedno: jak Karol de Foucauld szeptają: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.
Ty jesteś zakonnicą??? Siostry zaczęły pracować w szczecińskiej stoczni. – Chcę mieć tam swoich aniołów – śmiał się biskup Majdański. Zostały zatrudnione jako sprzątaczki. Dlaczego? – Chcemy, jak Jezus, zajmować ostatnie miejsca. Pracujemy tam, gdzie ludzie czują się najbardziej porzuceni i odepchnięci – wyjaśnia siostra Asia, przełożona polskich Małych Sióstr Jezusa. – Nasza założycielka siostra Magdalena zawsze pytała: gdzie mieszka najbardziej pogardzana w społeczeństwie mniejszość? Małe siostry na Słowacji żyją wśród odepchniętych przez społeczeństwo Cyganów, w Polsce pracują jako salowe, sprzątaczki, a nawet sprzedają bilety… w cyrku. Niosą opowieść o szaleństwie Bożej miłości do najuboższych. Nie są dla nich jednak obcymi, intruzami. Siostra Magdalena pragnęła być „Arabką pośród Arabów i koczownikiem pośród koczowników”.
Do końca lat osiemdziesiątych Małe Siostry Jezusa pracowały w stoczni w cywilnych ubraniach. Niewielu stoczniowców wiedziało, że pracują z zakonnicami. Gdy w 1990 roku zdecydowały się pójść do pracy w habitach, wywołało to prawdziwe zamieszanie…
– Założyłam habit i ruszyłam do pracy – śmieje się od ucha do ucha siostra Marysia. – Minęłam na przystanku znajomego z pracy. Zamurowało go, nie mógł wydusić słowa. By dotrzeć do stoczni, trzeba było przepłynąć kawałek promem. Zawsze panował na nim ogromny ścisk, a zajęcie wolnego miejsca graniczyło z cudem. Gdy weszłam w habicie, usiadłam i… do końca podróży siedziałam sama! Miałam wokół siebie sporo miejsca. Nikt nie miał odwagi się przysiąść. A przecież wszyscy znali mnie już od trzech lat. Na bramie stoczni usłyszałam: Proszę przepustkę! – Zakonnica u nas? – drapali się po głowie portierzy.
Znajome sprzątaczki, które na co dzień zamiatały ze mną podłogi, przetarły oczy ze zdumienia. – A co to Marysiu, to ty do zakonu wstąpiłaś? – zdziwiły się. Nie wiedziały, że jestem już od siedmiu lat małą siostrą Jezusa. Nawet wcześniej za wszelką cenę chciały mnie swatać. Ale ja wykręcałam się i mówiłam, że jestem już zajęta – śmieje się siostra Marysia.
Gdy pracownice stoczni odkryły, z kim pracują, zaczęły opowiadać zakonnicy o swoich życiowych zawirowaniach i rozterkach. – Szkoda, że nie chodziłaś wcześniej w habicie, bo może byśmy się pohamowały i mniej klęły – mówiły.
– Widziały, że nie jestem nadczłowiekiem, że, jak one, jestem wyczerpana, spocona, zmordowana. Ale chciałam, by zobaczyły, że moją siłę czerpię z Eucharystii, z ukrzyżowanego serca Jezusa – opowiada siostra Marysia. – Nie chciałam nikogo nawracać. Chciałam tylko żyć jak one…
Wedel ogłasza strajk – Pakowałam czekoladki w zakładzie Wedla – siostra Mariola odkłada kubek z malinową herbatą. – Mogłyśmy jeść ich tyle, ile się chciało, ale i tak żadna z nas nie miała na to ochoty. Pakowałam i pakowałam, i zaczęłam się modlić. Powtarzałam w sercu słowa: Panie Jezu Chryste, ulituj się nade mną. Głośno nie mówiłam nic, a zresztą i tak nie byłoby słychać słów, bo maszyny potężnie huczały. I wtedy podeszły do mnie inne pakowaczki i powiedziały: Mariola, ty się modlisz? To widać po twojej twarzy…