U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.
Z góry chciałem przeprosić tych, dla których moje malowane słowem obrazy i moje przemyślenia będą zbyt prozaiczne. Ja też przyzwyczaiłem się, że miejsca święte przesiąknięte są duchem pobożnej modlitwy i wzniosłej atmosfery. Chciałbym pisać o Betlejem na kolanach. Niestety, tam owa wzniosłość i pobożność mogły być głównie w naszych sercach. Szara codzienność wyzierała ze świętych miejsc na każdym kroku. Co gorsze, myślę że to nawet dobrze. Bo pokazało mi po raz kolejny w życiu – choć może tym razem szczególnie mocno – że wielkie mistyczne przeżycia nie rodzą się tylko w migocącym świetle zatopionej w półmroku kaplicy. U źródeł zachwytu Bogiem może być tętniące życiem i swoimi problemami miasteczko.
... Jedziemy przez skąpane w słońcu pożółkłe wzgórza. Niebo jest błękitne. Powoli zaczynają się różowić kwiaty „drzew czuwających”. To obrzeża Jerozolimy. Choć to dopiero luty, tu jest już wczesna wiosna. Słuchamy opowieści przewodnika, jak odkryto możliwość osiedlania się poza murami miast. Myślami jednak ciągle wybiegam w przód. Do Betlejem. Za chwilę będę w innym świecie. Za zupełnie innym murem…
W końcu autobus staje. Dreszczyk emocji. Przed nami wysoki, kilkumetrowy, betonowy mur zwieńczony wieżyczkami. Na nim napisy w trzech językach: „Pokój niech będzie z Tobą”. Podpisany przez Izraelskie Ministerstwo Turystyki wygląda na drwinę. Za nim ogrodzenie z kolczastego drutu. Tamtędy chodzą Palestyńczycy. Ktoś kiedyś takie jak to miejsca nazwał wylęgarnią terrorystów. Bo jak inaczej odreagować bezsilność wobec upokarzających kontroli i arbitralnych decyzji pilnujących przejścia i uzbrojonych po zęby izraelskich żołnierzy? Często młodzików, których w Polsce szybciej byśmy kojarzyli z pseudokibicami niż stróżami porządku. My powinniśmy przejechać bez problemów. Nie bierzemy udziału w tym konflikcie. Przed nami warto dobrze wypadać.
Rzeczywiście, młodzi wojskowi przepuszczają nas bez zbędnych ceregieli. Wyglądają na wyraźnie znudzonych. Dla nich to już rutyna…
Zjeżdżamy wijącą się wzdłuż stoku drogą. Patrzę na białe domy, o których często, o zgrozo, nie mogę powiedzieć, czy właśnie zostały wybudowane, czy są już ruiną. Wszystko wokół wydaje się senne i leniwe. Na przeciwległym wzgórzu, za głęboko wciętą doliną, wielkie nowe osiedle. To osadnicy żydowscy. Łatwo stamtąd usunąć się nie dadzą. Co czują na ten widok mieszkańcy Betlejem?
Znów stajemy. Jesteśmy na miejscu. To Pole Pasterzy. Dość chłodno. Znając realia europejskich sanktuariów spodziewałem się raczej tłumów. Tymczasem jest pustawo. Okoliczni mieszkańcy też jakoś nie spacerują po ulicy. Za wcześnie? A może po prostu my, pielgrzymi, jesteśmy tu teraz egzotyczną rzadkością? Wchodzimy za ogrodzenie. Nie wiadomo na pewno, czy stąd przyszli owi pasterze, by powitać nowo narodzonego Króla, ale właśnie to miejsce od lat się pielgrzymom wskazuje. Trochę za miastem, gdzie rozciąga się coś, co może uchodzić za łąki. Trawy, jak dla przyzwyczajonego do polskich widoków niewiele. Ślady jakiejś zabudowy, groty. I mały kościółek, z przepiękną sceną Bożego Narodzenia. „Lecz anioł rzekł do nich: Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan”. Musieli być zaskoczeni, gdy w tym skromny otoczeniu zjawiły się wielbiące Boga zastępy anielskie. Może noc na tych wzgórzach jest o wiele piękniejsza niż pałacowe wnętrza?
Dla miejscowych jesteśmy pewnie najważniejszym źródłem dochodu. Zamknięci w enklawie nie bardzo mają z czego żyć. Dlatego zjawienie się naszej grupy w sklepie z pamiątkami traktowane jest niemal jak święto. Łazimy, wybieramy. Ceny zazwyczaj do uzgodnienia. Napis na towarze do niczego przecież nie zobowiązuje. Gdy klient poczuje się dowartościowany przez zaproponowanie sporej obniżki, tym łatwiej sięgnie do portfela. Niespecjalnie się zresztą z zakupami hamujemy. Wiemy, że tym razem nie chodzi tylko o zrobienie dobrego interesu, ale też o wsparcie tych zamkniętych za betonowym murem biedaków. Może dzięki takim jak my jacyś chrześcijanie w Betlejem zostaną? Tylko trzeba pamiętać, że tutaj „one euro” to tyle samo co „one dolar”. Światowe rynki finansowe może i zapatrują się na sprawę nieco inaczej. Sklepikarze w Betlejem, podobnie jak w całej Ziemi Świętej, takimi drobiazgami się nie przejmują. Dlatego nawet nie proponujemy zapłaty w innej walucie. Także tym, którzy już przed sklepem gorąco zachęcają nas do kupienia arabskich chust. W Polsce nazywano je „arafatkami”. Niektórzy gorszyli się faktem ich noszenia twierdząc, że to wspieranie terroryzmu. Z perspektywy Betlejem wygląda to zupełnie inaczej. Możesz kupić czarno-białą. Ale jeśli wolisz jordańską od palestyńskiej, to proszę – biało-czerwona. Ważne, że interes się kręci.
Teraz do miasta. Wjeżdżamy na ogromny, zupełnie pusty parking. Na jubileusz dwutysiąclecia chrześcijaństwa spodziewano się tu tłumów. Niestety, sytuacja polityczna na to nie pozwoliła. Z wielkich planów został ten ogromny parking z windami i niedokończone budynki, które miały być hotelami dla bogatych turystów z Zachodu. Teraz można odnieść wrażenie, że tylko niezwyciężony jak Armia Czerwona turysta z Polski ratuje honor bogatego świata i budżet miejscowych. Wokół nas szybko pojawiają się tubylcy dbając, byśmy poczuli się serdecznie przywitani. Już uruchomili windę. Wychodzimy z budynku. Pniemy się uliczką wiodącą do Bazyliki Narodzenia. Przed nami i za nami przedstawiciele miejscowych służb porządkowych. Dyskretnie. Żeby nas tylko nikt nie zaczepiał. Żebyśmy nic złego innym, ewentualnie wybierającym się do Betlejem nie mogli powiedzieć. A gdyby nam się, nie daj Boże, coś jeszcze stało… Przecież z czegoś – kogoś – trzeba żyć…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).