Można tu zapalić świeczkę, można też zapalić skręta. W kościele można klęknąć do modlitwy lub rozłożyć się w wygodnym fotelu z drinkiem w ręku. W prezbiterium przyjąć Komunię św. lub słodkim ciastkiem zagryźć resztkę wrażliwości. Witamy w Maastricht, najbardziej konserwatywnym mieście Holandii.
Doktor Régis de la Haye jest diakonem stałym. Pracuje w bazylice i wykłada historię Kościoła w seminarium. Mówi, że Maastricht należy do bardziej tradycyjnej, konserwatywnej części Holandii. A parafia przy bazylice to już w ogóle wyjątek, jeśli chodzi o praktyki religijne. – W bazylice mamy ok. 42 chrztów rocznie, w tym 3, 4 dorosłych – wylicza. – Przyjeżdżają tu ludzie z innych parafii. W całej diecezji praktykuje średnio 8 proc. katolików, w naszej parafii to aż 30 proc. wiernych – zapewnia.
Pierwsza randka
Gabrielka urodziła się już w Holandii, podobnie jej matka, która tutaj wyszła za mąż za Holendra. To już trzecie pokolenie, więc można właściwie nazywać ją Holenderką, jednak w miarę dobra polszczyzna świadczy o tym, że nie zapomina o swoich korzeniach. Gabrysia jest po szkole muzycznej i swoje talenty wykorzystuje także w parafii. – Wkrótce wyjeżdżam do Peru, gdzie będę pracować jako wolontariuszka z dziećmi i uczyć je gry na instrumentach – mówi. Jest świetnie zorientowana w sytuacji społecznej Holandii i chętnie tłumaczy nam kontekst życia chrześcijańskiego. – Na północy jest zupełnie inna Holandia – mówi. – Tam bardzo silny jest protestantyzm, a na wsi ciągle wyraźny purytanizm. Kobiety chodzą w długich sukniach, a jeśli złapiesz gumę, to nikt ci nie pomoże – tłumaczy. To ciekawe, bo jednocześnie ta sama północ kraju jest bardzo liberalna w kwestiach moralnych i światopoglądowych. Ale to głównie w dużych miastach. – Tutaj, na południu, wiara częściej wynika z tradycji, bo zawsze mieszkało tu więcej katolików. Na północy katolicy musieli bardziej walczyć o swoją wiarę i dlatego ci, którzy tam wierzą, wierzą bardzo serio – przekonuje.
Dołączają do nas babcia, matka i ojciec Gabrielki. A po chwili jej narzeczony, Lars, wykładowca prawa na uniwersytecie. Jak się okazuje, miał to być wieczorek zapoznawczy z nową rodziną. Ups! Ale nie ma nic przeciwko, żeby pierwszą randkę z rodzicami wybranki odbyć z niespodziewanymi gośćmi z Polski.
Holandia w Trydencie
Idziemy powoli uliczkami starego miasta. Z oddali słychać jeszcze muzykę z dwóch imprez. My zagłębiamy się w historię, staramy się zrozumieć holenderskie „dzisiaj”. Wim, ojciec Gabrielki, jest katolickim teologiem, świeckim „pastorem”, jak po holendersku nazywa się takich nauczycieli. Pracuje w szpitalu, prowadzi tam długie rozmowy o życiu i śmierci z tymi, którzy być może już nigdy nie wrócą do zdrowia. – Oni pytają mnie o sens swojego cierpienia, o obecność Boga w tym wszystkim – mówi. – I ja ich głównie słucham, ale oni też słuchają mnie, co mam na ten temat do powiedzenia. Oni tego bardzo potrzebują – przekonuje Wim. W kamienicach, które mijamy, pełno jest różnych figurek Maryi. Tymi uliczkami w każdą sobotę kilkaset osób idzie w procesji światła, podczas której odmawia się Różaniec. Według legendy, sama Gwiazda Morza miała wyjść z kaplicy i swoimi śladami wyznaczyła trasę procesji. Tradycja została do dziś.
Nowi znajomi zapraszają nas do restauracji. Przed posiłkiem wszyscy modlą się krótko. W miejscu publicznym w Holandii! Lubię, jak mi ludzie żywcem burzą różne stereotypy. W Polsce pewnie nikt ich tu o taką pobożność nie podejrzewa. Wim nie kryje swojego krytycznego stosunku do hierarchii Kościoła. – Myślę, że głównym problemem tutaj jest to, że Kościół jest daleko od ludzi – mówi stanowczo. – Dla biskupów lekarstwem na sekularyzację jest powrót do epoki sprzed Soboru Watykańskiego II, powrót do średniowiecza. Oni żyją w Trydencie, a nie żyją ostatnim soborem – dodaje. – Ludzie odchodzą od Kościoła, bo nie znajdują odpowiedzi na swoje pytania. Księża mówią im, jak mają żyć, ale nie starają się zrozumieć ich okoliczności życiowych – mówi z przekąsem teolog.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).