Najtrudniej jest w niedzielę. Albo podczas rodzinnych uroczystości, pogrzebów najbliższych. Jedni zmagają się w samotności, inni mają wrażenie, że Kościół zamyka przed nimi drzwi świątyń.
To też Kościół
Jan Paweł II jako pierwszy papież powiedział, żeby pomóc rozwodnikom wytrwać w wierze. W adhortacji „Familiaris Consortio” Jan Paweł II zaapelował do wszystkich duchownych i świeckich, by nie odwracali się od rozwodników żyjących w nowych związkach.
„Wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni, powinni uczestniczyć w jego życiu”. Ale wciąż się zdarza, że czują się katolikami drugiej kategorii... – Może pojawić się poczucie odrzucenia, rozżalenia – mówi ks. Jacek Maszkowski, prowadzący przy koszalińskiej katedrze duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych.
– Całkiem niedawno miałem taką sytuację. Spotkałem się z mężczyzną, który wcześniej działał w oazie, za młodu był ministrantem, był bardzo zaangażowany. Życie mu się nie ułożyło, żyje teraz w związku niesakramentalnym, nie może przystępować do spowiedzi i Komunii św. Przestał w ogóle chodzić do kościoła. Czuje się odepchnięty, napiętnowany.
Jak pogodzić to, że Kościół powinien stać na straży nierozerwalności małżeństwa, stawiać wysokie wymagania swoim członkom, a zarazem nie odpychać tych, którzy nie mogą „uregulować” swoich spraw z Panem Bogiem? Jedną z prób jest działająca od trzech lat w Koszalinie wspólnota Nazaret. – Ci ludzie potrzebują akceptacji i świadomości, że nie zostali odrzuceni przez Pana Boga, tylko dlatego, że ich małżeństwa się rozpadły, że życie ich poraniło – wyjaśnia ks. Maszkowski. – Potrzebują uświadomienia, że Bóg nie odtrąca człowieka, że są w Kościele i są Kościołem.
„Ten problem”
O duszpasterstwie związków niesakramentalnych dowiadywali się najczęściej przez przypadek. Inni z krótkiej informacji w ‘Gościu Niedzielnym’. Rzadziej od swoich duszpasterzy. – Przyjechaliśmy z żoną do kina. A zawsze jak jesteśmy w Koszalinie zaglądamy choć na chwilę do katedry. Na tablicy ogłoszeń przeczytaliśmy o Mszy św. i spotkaniu. Nie poszliśmy już na film – wspomina Krzysztof przyjeżdżający na spotkania z miejscowości odległej blisko czterdzieści kilometrów.
– W wielu parafiach księża może nie chcą się zajmować tym problemem. Czasami słychać jedynie głosy potępienia. Nie wiedzieliśmy nawet, że Kościół, poza pojedynczymi spotkaniami w cztery oczy, w ogóle się tym interesuje – dodaje Kazimierz. Cieszą się, że coraz częściej dostrzega się „ich problem”. W tej chwili w spotkaniach uczestniczy dziewięć par. Przyjeżdżają nawet z odległych krańców diecezji. Każda z nich ma za sobą bagaż bolesnych doświadczeń. Nie spotkali się z jawnym potępieniem czy odrzuceniem, ale przyznają, że bywa im bardzo ciężko. Mimo to umawiamy się, że zmienię imiona swoich rozmówców.