Dzieci na pielgrzymkach biegają, tańczą, względnie chodzą, ale… na rzęsach. I podobno pielgrzymkowy trud znoszą lepiej niż dorośli. Ale pielgrzymowanie kilkulatków wzbudza kontrowersje. Słusznie?
Na kilku „dzieciowych” forach internetowych wrze: zabierać dziecko na pielgrzymkę? Mamy „pro” argumentują, że wokół są ludzie do pomocy, lekarze, a w najgorszym wypadku można wrócić. Mamy „przeciw” piszą o skrajnym zmęczeniu, upale, deszczu i kiepskim jedzeniu, salmonelli po pierwszym dniu.
Również w realu zagadnęła mnie koleżanka: iść na pielgrzymkę z czwórką małych dzieci? Odradziłam, mimo że sama wiele lat chodziłam do Częstochowy. Bo pielgrzymowanie z dzieckiem jest podwójnie (u koleżanki – poczwórnie) trudne. Jednocześnie jest wspaniałe. Pielgrzymować więc z dzieckiem, czy nie?
Grupowa maskotka
Renata Legucka 26 lat temu wzięła na pielgrzymkę synka Rafała. Mały miał wtedy rok. Szli z Praską Pielgrzymką Rodzin. Jeden rok szli, drugi, trzeci. Aż Rafał zszedł z wózka i pielgrzymował na własnych nogach. – Czułem się uprzywilejowany i świetnie to wykorzystywałem. Byłem taką grupową maskotką: chodziłem od grupy do grupy, wszyscy mnie znali – śmieje się, dziś już ks. Rafał, wikary w parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Duczkach pod Wołominem. Rafał z mamą chodzili jeszcze wiele lat. Czasem dołączał do nich starszy brat Rafała, Zbigniew. A gdy Zbigniew się ożenił – również i jego żona. A potem także ich dzieci. Najtwardszym małym pielgrzymem wśród Leguckich jest syn Zbigniewa – Jaś. Ma dziesięć lat, pielgrzymował już kilka razy. I w maju pytał już babcię Renatę: „Idziesz babciu w tym roku, to ja idę z tobą”.
– Mam już swoje lata i troszkę się boję. Ale chociażby ze względu na Jasia, postaram się – mówi pani Renata. Jest ekspertką w pielgrzymowaniu z dziećmi. Ale „jedynie słusznych” pielgrzymkowych rad nie daje: – To trzeba po prostu lubić i chcieć, wtedy będzie dobrze – mówi. – Nasza pielgrzymka jest świetnie zorganizowana: jest smaczny obiad, nocujemy po domach, jest się gdzie umyć i wysuszyć. A dzieci – mogę śmiało powiedzieć – są wytrzymalsze od dorosłych. Jak byliśmy już bardzo zmęczeni na postojach, to Jasiek przynosił nam zupę! – dodaje. Pani Renata twierdzi, że Jasiek nawet pielgrzymkowego kryzysu nie miał (dla niewtajemniczonych: pojawia się po kilku dniach marszu i objawia słowami: „dalej nie idę”. W większości przypadków kończy się w Częstochowie). – Raz Jaśkowi noga spuchła. Mówię mu: „tata zabierze cię do domu”, a on w płacz, że nie chce. Wymoczyłam mu tę nogę w wodzie z solą. I następnego dnia pobiegł dalej.
Maluchy dają rady
„Pobiegł” to właściwe określenie, bo pielgrzymkowe dzieci najczęściej biegiem docierają na postój. – Ile się naskaczą, nahasają, nadrobią kilometrów – opowiada ks. prałat Zenon Majcher, współorganizator Praskiej Pielgrzymki Rodzin. – I nie narzekają tak jak dorośli. – Musimy stopować dzieci i nie pozwalamy na eksploatowanie sił – dopowiada ks. Rafał Legucki, który przez ostatnich kilka lat pielgrzymował już jako opiekun grupy Białej w Praskiej Pielgrzymce Rodzin. To chyba jedyna pielgrzymkowa grupa w Polsce, w której idą same dzieci. – Po pierwszym dniu marszu proponujemy dzieciom przejście do ich grupy – mówi ks. Majcher. – Dzieci idą pod opieką księży i kleryków z tzw. podejściem, mają własny program katechetyczny, dużo śpiewają. – To dobry pomysł: gdy szedłem jako dziecko, jeszcze nie było grupy Białej i dzieci szły razem z rodzicami. Teraz rodzice mają własne modlitwy, rozważania i konferencje, dzieci własne. Dostosowane do wieku i potrzeb – mówi ks. Rafał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.