publikacja 11.07.2008 15:17
Ksiądz Józef Tischner pisał: „Każdemu spotkaniu grozi rozstanie. W każdym rozstaniu żyje tłumiona pamięć spotkania”. To nie tani sentymentalizm. Jedną z najbardziej wzruszających scen w Dziejach Apostolskich jest pożegnanie Pawła z przyjaciółmi z Efezu. Takiej parafii nie opuszcza się bez łez.
Kiedy czytam opis „wybuchających wielkim płaczem” i „rzucających się Pawłowi na szyję”, a potem „odprowadzających go na okręt” w porcie w Milecie starszych z Efezu, mam przed oczami płótno „Zaokrętowanie królowej Saby” pędzla Claude’a Gellée. To chyba najpiękniejsze studium pożegnania i oczekiwania. Port, załadunek statków, jeden z nich już odpływa. W pozornym chaosie i krzątaninie jest jednak spokój i emocje zarazem – człowiek w porcie stara się dostrzec na horyzoncie, mimo silnego blasku zachodzącego słońca, odpływających lub przypływających. Wypatruje długo oczekiwanych gości albo odprowadza wzrokiem właśnie pożegnanych przyjaciół, ciągle niepogodzony ze stratą. Inni rozmawiają, nie wiadomo – żartują, czy raczej płaczą. Jedni żegnają, drudzy oczekują. Motyw właściwie banalny. Ale poruszający do głębi.
Jedno jest pewne – Efez był wyjątkowym punktem w podróżach misyjnych Pawła. Nigdzie nie zatrzymał się tak długo. Tutaj też napisał swoje najważniejsze Listy do innych wspólnot chrześcijańskich. W Efezie zaczął zagrażać kultowi pogańskiej bogini Artemidy i całemu biznesowi z tym związanemu. Spacerując wśród ruin potężnego kiedyś miasta, jednego z siedmiu znanych z Apokalipsy, nie znaleźliśmy jednak „wikariatki” Apostoła.
Pozostałością po Pawle był przede wszystkim rozwijający się Kościół. Do tego stopnia ważny, że właśnie w Efezie w 431 r. miał miejsce sobór, który ogłosił uroczyście jeden z najważniejszych dogmatów chrześcijaństwa – że Maryja jest Theotokos, czyli Matką Boga. Właśnie tutaj, w pobliżu miejsca, gdzie znajdował się słynny Artemizjon, świątynia „matki bogów”, jeden z siedmiu cudów świata. Przypadkowo, dzięki uprzejmości naszego tureckiego przewodnika, znajdujemy ruiny kościoła, w którym obradowali ojcowie soborowi. Poza szlakiem zwiedzania, bez żadnej tabliczki informacyjnej, przy ścieżce skręcającej niepostrzeżenie za toaletami. Przecież to powinny być jedne z najbardziej obleganych przez chrześcijan miejsc pielgrzymkowych! Gdyby tylko ktoś o to zadbał. Odpowiedni list, wraz z grupą europejskich dziennikarzy, wysłaliśmy do tureckiego ministerstwa kultury. Wiadomo jednak, że sam rząd nie wystarczy. Tutaj po prostu nie ma już prawie chrześcijan, którzy mogliby zorganizować centrum pielgrzymkowe. Ci, którzy zostali, mają ważniejszy problem – jak przetrwać w sytuacji ciągłej dyskryminacji i nierównego traktowania obywateli. W kraju aspirującym przecież do członkostwa w Unii Europejskiej.
Pamiętają tylko ruiny